– Powinnam wam wcześniej powiedzieć,
ale strasznie się bałam. Spotkałam wcześniej kogoś, kto chciał mnie wykorzystać
z tego powodu. Prawdę mówiąc, wy też możecie to zrobić. Ale nie mogłam tego tak
w sobie dusić. Nie wiem, co się dzieje z moją rodziną. Nie wiem, czy nie płaczą
i nie myślą, że umarłam, a może zaginęłam. Zostawiłam wszystko to, zupełnie
nikogo nie uprzedzając. To było straszne, ale się odnalazłam. Spotkałam
Merillę, nimfę, która mi wyjaśniła, kim jestem. Jeśli nie odnajdę tego Łamacza,
zostanę tu na zawsze! Nie zniosłabym… Całe moje plany i wszystko pozostałe
legło w gruzach. Nie wiem odkąd tu jestem. Po prostu obudziłam się na środku
morza, sama, w zupełnej ciszy. Jakimś cudem żyję. Ale nie chciałam nigdy tego
wszystkiego! – Julia płakała rzewnymi łzami, wyrzucając z siebie wszystko. Cały
ból, żal i gniew. Smutek i tęsknotę.
Ale oni zrobili coś, czego się
absolutnie nie spodziewała. Po prostu ją przytulili. Bez żadnych słów,
przekupstwa, szantażu, nie obrócili się przeciwko niej. Okazuje się, że kłamała
przez tyle czasu, a oni tak po prostu jej wybaczają. Nie mogła ubrać w słowa
tego, co czuła.
– Przepraszam za wszystko. Gdybym
tylko wiedziała… Mogłabym ci pomóc. Wciąż mogę. Wiem wiele o Wybranych. Możesz
nam zaufać.
– Wam mogę, ale wy mi…
– Kiedyś się przekonasz, że też
możemy – odparł Andreas z niesamowitą iskierką w oku.
Zanim doszli do siebie minęło chyba z
dobre pięć minut gadania o niczym, ale w końcu Revellon dowiedziała się, że
jest dokładnie czternastego stycznia, a trafiła tu idealnie dwa tygodnie temu.
Z jednej strony dobrze, ale z drugiej… to jednak trochę czasu. Mogło być gorzej, mówiła sobie w duchu.
– Ruszajmy. Mimo wszystko, wskazówka
nie poczeka – powiedziała w końcu Rina Hong. – Po drodze porozmawiamy.
~♠~
– Gdzie jest Perła? – Jack stanowczo
postawił sprawę, wpatrując się w obrzydliwą twarz zombie.
– Bardzo ciekawe, teraz młody piracik
próbuje szantażu? Barbossa ma cię w kieszeni, śmieciu – odparł tamten,
wlepiając w kapitana małe, czarne oczka.
– Tylko bez takich! Możesz mnie
zabić, ale nie możesz mnie obrażać, ty gruby, zgniły… – przystanął na chwilę,
myśląc nad dobraniem słowa, przy okazji wyjmując z pochwy pusty pistolet. –
Nieumarły!
Wymierzył w przeciwnika bronią, na co
tamten jedynie parsknął śmiechem.
– Błagam, przecież jest pusty –
prychnął z pogardą i zaczerpnął porządnego łyka alkoholu.
– Skąd wiedziałeś? – spytała Angelika.
– Bo ty masz dwie – uśmiechnął się
chłodno.
– Wiedziałem, że mi ją ukradłaś! –
Jack spojrzał oskarżycielsko na Malon.
– A ja wiedziałam, że tak powiesz –
odparła, a w jej głosie słychać było satysfakcję. Na chwilę odwróciła wzrok, rejestrując
ruch za jednym ze słupów podtrzymujących sklepienie knajpy. Sparrow w pierwszej
chwili nie wiedział o co chodzi, ale wolał tam nie patrzeć. Dopiero po chwili
jego jakże podatny na dedukcję mózg zarejestrował Annę Brookley, która
najwyraźniej próbowała wtopić się w tłum czy ów słup.
– Tak czy inaczej, beze mnie Barbossa
jest nikim. Zabierając Perłę tylko pozbawił się możliwości zrobienia
czegokolwiek!
– Słuchaj, Sparrow – muskularne monstrum
uniosło się i zbliżyło twarz do twarzy Jacka. – Nie obchodzi mnie ani Perła,
ani Łamacz, ale mój pan. Jeśli będzie mi kazał cię zetrzeć z tych brudnych
desek, zrobię to, a jeśli nawet rozkaże kłaniać się przed tobą, nie zaprzeczę
mu. Nie znasz czegoś takiego jak honor – warknął, a kapitan odsunął się od
niego, robiąc głupią minę.
– Chyba czegoś takiego jak
przerobienie na zgniłego snoba. Ach, domyślam się, że bycie zombi niesie ze sobą wiele trudów i poważną traumę. No ale cóż. Ja chyba będę się żegnał…
W tym momencie Sparrow walnął
nieumarłego z całej siły w twarz, tak, że przekrzywił mu nos o 90 stopni.
– No… eee… Kapitanie… – Gibbs
pozieleniał, patrząc na wściekłą minę zombie. Tamten jednak tylko usiadł z powrotem przy stoliku, wlewając sobie do
ust resztki trunku.
– Obawiam się, że po raz kolejny,
Jack, wpakowałeś nas w cholerę – powiedziała ostro Angelika, rozglądając się
dookoła. On też już wiedział – wszędzie pełno ludzi Hectora. To była pułapka.
~♠~
Anna z bijącym sercem przyjęła słowa
Malon, pragnąc jeszcze bardziej zapaść się pod ziemię. Andrew, mimo wszystko,
był teraz w stanie co najmniej niezdatnym do funkcjonowania, a co dopiero do
bijatyki. Wiedziała, że dużo ćwiczył walkę na miecze, ale nie chciała go
wciągać w to całe pirackie bagno. Tutaj mogli go zabić drewnianym kubkiem, gdy
nie patrzył. Honor nie miał żadnego znaczenia.
– And, musimy się stąd jak najszybciej
wydostać, słyszysz? Ci ludzie mnie porwali. – Wskazała na kilku z załogi
Hectora, których pamiętała, ale księciu trudno chyba było ich odróżnić od
pozostałych.
– Rozumiem. – Andrew wziął dwa głębokie
wdechy. – A co z twoimi piratami?
– Nie są moi. – Wyrwało jej się,
zanim zastanowiła się nad sensem wypowiedzi w takich okolicznościach. – Poradzą
sobie. Po prostu stąd wyjdźmy.
Ruszyli pomału w stronę grubych,
brudnych drzwi, wymijając pijaków, zaczepiające Deverona damy z ogromnymi
dekoltami i wszystkich pozostałych.
Brookley patrzyła się w dół, starając się zasłonić twarz brązowymi włosami. Co
jakiś czas jej przyjaciel chwiał się, ale nie mogła sprawdzić, czy z nadmiaru
alkoholu we krwi czy przez potrącających go klientów knajpy.
Po kilku minutach wypadli na
zewnątrz. Ogarnęła ich fala zimnego powietrza, ale zwrócili raczej uwagę na
dopływ świeżego tlenu.
– Chodź, And. Musimy gdzieś się
schować…
Osłupiała. Powoli uniosła wzrok tylko
bo to, żeby zobaczyć znienawidzoną twarz Barbossy.
– Kopę lat, malutka. – Zaśmiał się.
~♠~
Droga okazała się być niesamowitym
przeżyciem. Najpierw po prostu ogarnęli się i wyszli z motelu, jak go Julia
nazwała, i ruszyli po prostu przed siebie. Rina doskonale orientowała się w
terenie i potrafiła wskazać kierunki świata, co wzbudziło podziw w Andreasie.
Sam nigdy nie uważał na wykładach w Cadolage, nie był zbyt inteligentny…
Ta myśl podsunęła mu kolejną, z
zupełnie innego zakresu – Julia. Była taka dziwna, inna, a jednocześnie
intrygująca. Mogła powiedzieć tyle rzeczy, dać im tyle rzeczy… teraz już
wiedział, o czym powiedziała mu tamta kobieta w łaźni. Revellon może chcieć
zdobyć Łamacz i przenieść się do… swojej epoki? Swojego świata? Nie miał
pojęcia konkretnie do czego, ale ta myśl przyprawiała go o ból głowy. Po części
ją rozumiał, bo może miała kochającą rodzinę i dom, której o nigdy nie posiadał, i chciała tam wrócić. W
końcu życie przeciętnego człowieka ponad 300 lat później musiało się różnić.
Ale z drugiej strony… Po co wracać do przeszłości? Czy może… przyszłości, w tym
przypadku? Andreas nigdy nie wróciłby do tamtych dni. Nie mógł zaprzeczyć, że
tęsknił za Isabelle, Markiem i Daemonem z Cadolage, gdy jako dziesięciolatki
ścigali się przez Łąkę i tworzyli bazy. Ale stłumił to w sobie, z czasem
zapominając o tęsknocie. Żył teraźniejszością, to było wystarczające.
– Nasz środek transportu – mruknęła Rina,
z niewielkim uśmieszkiem przyglądając się ulicy. Sunął po niej powoli muł,
który przyczepiony był do wozu napakowanego sianem. Albo na odwrót – wóz był
przyczepiony do muła. Na boku ktoś namalował czarną farbą napis „Przewozy
paczek; Brunon Grees, droga: Sunmountain city, i z powrotem”.
– O rany, gościu chyba miał same
jedynki z gramatyki – westchnęła Julia, przyglądając się przecinkowi przed „i”
oraz zwrotowi „z powrotem”.
– Chyba żartujesz, że mamy jechać tym
czymś, Rina? – odezwał się Andreas.
– Wcale nie. zobaczysz, jak dotrzemy
do Reggendard będzie o wiele szybciej. – Ruszyła biegiem w kierunku „środku
transportu”, co w sumie było zupełnie niepotrzebne, bo muł osiągał prędkość nie
większą niż zdechła mucha w smole. Zgrabnie wskoczyła na stos siana, wykonując w
powietrzu podwójne salto i z gracją opadając na miejsce.
Pozostałej dwójce nie poszło już tak
cudownie. Julia prawie spadła, a Andreas ledwo się wgramolił, ale byli we
troje. Jechali na miejsce, po drugą wskazówkę. To dobrze.
Kiedy minęła minuta i opadło pierwsze
wrażenie, odezwała się Revellon:
– A teraz wytłumacz mi to wszystko.
Rina nawet nie próbowała protestować.
Andreas pomyślał, że może poczuła się winna wyjaśnień siedemnastolatce.
– Jesteśmy w drodze na SunMountain,
gdzie będzie druga wskazówka – Mówiła normalnym tonem, bo w gwarze Wenecji siedzący na
mule człowiek nawet nie miał szans ich usłyszeć. – Reggendrad to miasto
nieopodal. Tam zamienią muła na dwa potężne rumaki maści karej, a one pognają z
prędkością geparda do celu.
– Skąd to wiesz? – spytał chłopak, po
raz kolejny zadziwiony wiedzą Hong.
– Mój wujek… To znaczy… On nie był
wujkiem z krwi, ale opiekował się mną, jak miałam jedenaście lat. On pracował
jako woźnica w tej branży. Powoził właśnie na tej trasie. – Jej oczy zabłyszczały
od zbierających się w nich łez, ale szesnastolatka trzymała się twardo. – Urodziłam się w plemieniu Gayashi, w południowej Japonii. Warunki życia małej dziewczynki były... ciężkie. Ale to nieistotne. W wieku jedenastu lat wreszcie zebrałam się na odwagę i uciekłam od nich. Tamci ludzie traktowali kobiety... Sami wiecie. W każdym razie wsiadłam w powóz ze świniami, które były hodowane przez plemię i dostarczane do różnych części świata. Z tego żyliśmy. Jakimś cudem trafiłam do Reggendrad, gdzie spotkałam po raz pierwszy wujka. Był taki dobry i smutny... Całe życie smutny. Ale przygarnął mnie do siebie po tym, jak powiedziałam mu prawdę o swoim pochodzeniu. – Wzięła głęboki oddech, z trudem powstrzymując się od płaczu. – Kiedy
miałam dwanaście lat, moje plemię znalazło mnie zupełnie przez przypadek. Za „kradzież”
mnie, zabili wujka na moich oczach. Ale był szczęśliwy, kiedy umierał.
Powiedział, że przez rok byłam dla niego córką, której nigdy nie miał i że czuł
się spełniony. Dałam radę. Zostałam w plemieniu, ale nigdy nie traktowano mnie
na równi z innymi. Mówiono, że jestem słabsza, bo dałam się porwać. Nie mieli pojęcia, że sama chciałam odejść. A ja nie mogłam im powiedzieć... W końcu
napadli na nas Aesangadragowie. I to był koniec.
Zapanowała błoga cisza,
pełna napięcia. Ale Rina nie wyglądała na skrępowaną czy winną, mówiąc im o
tym. To już nie było to samo, co tydzień temu. Otworzyła się na nich: dwójka
zupełnie od niej różnych, przypadkowych nastolatków.
– Może zjedzmy coś dla
rozładowania atmosfery? Chyba mam czekoladę – stwierdziła, ściągając z palca
pierścień Julia. Chyba oboje byli równie zszokowani, jak spokojnie zachowała się siedemnastolatka. W jej oczach można było dostrzec współczucie, które silnie próbowała maskować. Ale wiedzieli, czemu zmieniła temat. To było dobre posunięcie. Nikt nie chciał płaczącej japonki – Zaraz wam coś pokażę.
~~~~~~~**********~~~~~~~
Hej wszystkim!
Na początek święta rada:
Zawsze róbcie korektę rozdziału. Jak dziś zorientowałam się, że w poprzednim rozdziale zamiast imienia Andreas dałam Nicolas (hehe, pozdrawiam wszystkich z bloga Star Wars), przeżyłam szok. Musiałam to zmienić. Ach, i gdybym nie poprawiła tego rozdziału, straciłby sens. Tak, korekta rzecz święta.
Poza tym: wiem, że nie było rozdziału w środę. Kolejny pewnie pojawi się dopiero w środę 17 maja, ponieważ w poniedziałek zaczyna się moja mega fala testów itp, które muszę zaliczyć (kto by się domyślił). Poza tym jestem aktualnie uzależniona od Darów Anioła, które dają wenę, ale zamiast pisać rozdziały czytam. Myślę, że od czerwca powinno się mniej więcej wszystko unormować.Dobra, to na tyle hot newsów.
Do zobaczenia!
Z dedykacją dla nowej czytelniczki Danae Quinn :*