środa, 22 lutego 2017

27. Egzekucja

https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/93/26/9f/93269f87052fcd3c317d1edbda56d946.gif


Sparrow przyjrzał się stojącym naprzeciw wojskowym ze spokojem wymalowanym na twarzy, co zapewne zdziwiło mundurowych. Najwyraźniej byli nieco zawiedzeni z powodu ucieczki więźniów.
– Och, cóż my tu mamy? – Jack zlustrował wzrokiem żołnierzy. – Chyba przydałaby wam się kąpiel. O, ty! – Wskazał na niskiego mężczyznę z krzywym zgryzem – Mógłbyś łaskawie podać mi moje rzeczy?
Wzrok tamtego powędrował  kierunku wskazanym przez pirata. Na wieszaku przy wejściu zobaczył kapelusz, pistolet, większą strzelbę i kompas.
– Chyba śnisz. – Uniósł jedną brew, a kolega obok niego odezwał się dużo grubszym i zdecydowanie bardziej męskim głosem:
– Idziemy, draniu. Książę przyspieszył twoją egzekucję.

– Oo, zastanawiam się, która to już. Ciekaw jestem, za co mnie oskarżą. Księciulki to takie śmieszne stworzonka – snuł po drodze do stryczka Sparrow. – A tak w ogóle, to czy on wie, kim jestem?
– Wystarczy mu to – warknął żołnierz, podwijając rękaw koszuli Jacka. Ukazał się im wypalony na skórze znak. – Jesteś piratem, szczurze.
– A to pech. Musi być bardzo głupiutki, skoro o mnie nie słyszał. Zapewne gdyby wiedział, kim jestem, rozważyłby swoją pochopną i jakże beznadziejną decyzję.
Ku swojemu zadowoleniu, Jack wywołał niepewność na twarzach mundurowych. Spojrzeli po sobie, zwalniając kroku, jednak nadal dzielnie szli w kierunku placu. Po chwili ich oczom ukazała się średniej wielkości powierzchnia. Na podłodze ułożono szare cegły, a dookoła stały białe mury. Naprzeciwko znajdowała się brama, przez którą próbowały się przepchać tłumy ludzi. Sparrow puścił do nich oczko i pomachał. Na samym środku znajdowało się coś w rodzaju deski z otworami na głowę i ręce.
– Ach, czyli dziś odcinanie? Oj – mruknął, zagłuszony przez wrzaski tłumów.
Po chwili pojawili się tam również dwaj mężczyźni. Starszy był blondynem z niebieskimi oczami, a młodszy miał brązowe włosy i zielone tęczówki. Rozsiedli się na tronach, po czym młodszy przemówił:
– Drodzy poddani! Zebraliśmy się tutaj, aby sprawiedliwości zaznał ten oto pirat, który swoim podstępnym, chytrym, zakłamanym…
– Bla, bla, bla. – Przewrócił oczami kapitan Perły. – Czemu przy każdej egzekucji oni tyle paplają?
Zastanowił się więc na spokojnie, jakby tu wymknąć się tym razem. Nic błyskotliwego jednak nie wpadało mu do głowy.
– Jak ci na imię, złoczyńcze? – wystąpił książę.
– Och, naprawdę nikt z was nie słyszał opowieści o wielkim Kapitanie Czarnej Perły, który żeglował po wszystkich oceanach i morzach? Który dotarł do Źródła Wiecznej Młodości, powstał z martwych, pokonał Davy’ego Jonesa i dwa razy uciekł z bezludnej wyspy?
Zapadła głucha cisza. Nawet awanturujące się przy głównej bramie babki nie piszczały. Dwaj władcy wbili zimny wzrok w pirata, zastanawiając się, czy ich uszy nie zwariowały.
– Jack Sparrow? – spytał niepewnie brunet.
Kapitan Jack Sparrow, Księciulku. Ech, cóż się dzieje z tą dzisiejszą młodzieżą. No dobrze, może przejdźmy do rzeczy. – Zrobił krok do przodu, ale strażnicy natychmiast go zatrzymali. – Za co tym razem mnie oskarżacie? To czasem jest naprawdę ciekawe.
– Oskarżamy cię za piractwo, kradzieże, brak szacunku, porwania…
– Tej twojej księżniczki? – spytał.
Wśród tłumu rozległy się szepty i pomrukiwania, jakby od dawna coś przeczuwali, jednak dopiero teraz dostali potwierdzenie swoich obaw. Andrew Deveron zarumienił się aż po końce uszu.
– O czym ty mówisz? – wtrącił się Damian.
– A co, synalek ma z tobą na pieńku? – zmarszczył czoło, ale nikt nawet nie drgnął. – Anna Brookley, tak? Och, nie przejmuj się młody. Sprawy miłosne to taki rozległy temat. W każdym razie ona tu jest. To znaczy wiesz, jeśli chodzi o rady, to mnie lepiej nie... – Oczy Jacka zabłyszczały niebezpiecznie, jakby już miał dokładny plan,  co zrobić. Ale nie miał.
– Skąd ty to wszystko wiesz, co? Nie masz prawa…
– Ajaj, pozwól, że coś ci powiem. – wtrącił się Andrew’owi Jack, pokazując, aby się zbliżył. Straże nie chciały go puścić, ale w końcu książę przystawił ucho, a Sparrow coś wyszeptał.
Następnie nastąpiło coś, czego się nie spodziewano, ale kapitan doskonale wyrobił tę sztukę – wyjął pistolet z kieszeni Deverona i przyłożył go do skroni mężczyzny.
– Oddajcie mi moje rzeczy! Już, bo strzelę!
Zapanowało milczenie, ale kilku mundurowych uwinęło się i położyło przed Jackiem dobytek. Ten zaś ostrożnie wszystko ubrał, po czym wrzasnął:
– Drodzy La Calleanie, czy jak tam wam się mówi, zapamiętajcie ten ten dzień, w którym umknął wam Kapitan Jack Sparrow, pozostawiając na pastwę losu biednego księcia ze złamanym sercem!
Po czym skoczył do przodu, odpychając tym samym młodego Deverona na bruk. Strażnicy zbiegli się ze wszystkich stron, celując w pirata, jednak ten nie zważając na nic biegł dalej. Niestety nie patrzył przed siebie, co skutkowało wpadnięciem prosto w swoje sidła śmierci, czyli deskę z otworami na głowę i ręce. Górna część, która była wcześniej otwarta, opadła z trzaskiem, sprawiając, że głowa i ręce Sparrowa znajdowały się dokładnie tam, gdzie według instrukcji było ich miejsce.
– Ojć – stęknął, po czym podniósł się i pobiegł w głąb zamku, zakuty w deskę śmierci. 
Po chwili znalazł się w ciasnym korytarzu, co miało i dobrą, i złą stronę. A mianowicie tłumy strażników przepychały się i znacznie zwolniły pogoń, ale szeroki kawałek drewna zaklinował się między ścianami. Strzały trafiały nie wiedzieć czemu w deskę, oszczędzając tyłek Jacka. On zaś kopał i szarpał się z kawałkiem drewna, ale ten uporczywie tkwił na swoim miejscu.
– Mamy go! – przepchnął się w końcu przez tłum gruby mundurowy.
– No nie sądzę! – Odkrzyknął Sparrow, robiąc jedną z tych szalonych rzeczy, których nikt się nie spodziewa – wykonał salto tak, że jego głowa znajdowała się teraz po przeciwnej stronie: stronie wojskowych. Jednym butem zahaczył o świeczkę, a wosk skapnął na jego prawą rękę. Jakimś cudem wyszła z otworu. Po kilku kopnięciach i waleniu pięścią deska w końcu się złamała, uwalniając drugą dłoń kapitana. Jack, niewiele myśląc, pognał dalej. Spory kawał przyrządu egzekucji wciąż zwisał mu z szyi, ale starał się to ignorować.
Po chwili znalazł się w dość obszernym i okrągłym pomieszczeniu. Na środku stał tron, a wokół porozstawiano białe i złote kanapy z wieloma poduszkami. Czerwone dywany świetnie komponowały się z całością, ale Jack nie miał czasu na przyglądanie się wspaniałościom sali. Zamachnął się swoją „obrożą” i wybił szybę, a ścigający go żołnierze już stali w progu.
– Pożegnałbym się w wielkim stylu ale uciekło mi to słówko. Do widzenia! – Pomachał radośnie, po czym wyskoczył z okna.

~~

Angelika rozejrzała się po komnacie księcia Andrewa, podczas gdy Elizabeth rozmawiała z tą księżniczką w tamtej piwnicy. Musiała przyznać, że samo pomieszczenie robiło wrażenie. Zbudowano je tak, aby sprawiało wrażenie przytulnego i przestronnego w jednym. Najwyraźniej się udało. Książki leżały tu miejscami porozrzucane, półki pokrywał gdzieniegdzie kurz. Było to najczystsze miejsce, jakie odwiedziła Malon od miliona lat.
Na myśli przyszedł jej od razu Jack. To ona zabrał ją z czyściutkich komnat zakonnic. Zakończył tamto życie w ukryciu. Zawsze patrzyła na niego spode łba w tym kontekście, ale jeśli spojrzeć na to odwrotnie, to… Cóż, może Sparrow tylko uprzedził nieuniknione? Tamten  świat był dla niej za mały.
Stojąc teraz w tym pałacu czuła, że cokolwiek teraz robią, było bez sensu. Po co gonili jakieś księżniczki, po co szukali czegoś, co może okazać się legendą. No i po co im Łamacz? Czy on naprawdę pozwoli zmienić bieg zdarzeń?
– A co tam się dzieje? – mruknął Gibbs, rozglądając się dookoła.
Początkowo Angelika nic nie słyszała, ale w końcu jej uszy zarejestrowały jakieś krzyki na zewnątrz. Czyżby… egzekucja?
Zostanie tutaj. Jack doskonale poradzi sobie sam, skoro jest przecież Kapitanem Jackiem Sparrowem. Nie może mu teraz pomóc, bo sam sobie poradzi w całej swojej świetności. Nie będzie z tego żadnego pożytku…
– Chyba udało nam się dojść do porozumienia. – Drzwi się otworzyły i wysunęły się zza nich Elizabeth i księżniczka. – Najpierw płyniemy do Port Royal.

~~~~~~~~*******~~~~~~~~
Hej!
Słuchajcie, co robi Meg przed jutrzejszym konkursem? Zamiast ćwiczyć 
na pianinie korektuje rozdział. No jasne xD 
Ach, i ważna informacja - za dwa dni (czyli w piątek), mija dokładnie rok
od założenia mojego pierwszego bloga. Będzie tam notka i takie standardowe procedury obchodzenia urodzin bloga, więc no. Mam nadzieję, że wpadniecie, bo będzie to się odnosić do całej mojej działalności na blogach i w ogóle. A obecność wszystkich Was będzie dla mnie bardzo ważna. Jeszcze w piątek wrócę tu i podam link w notce.
Okey, nie pomyślałam, że taki dziwny wyjdzie ten fragment z ucieczką Jacka. Mi tak średnio się podoba... No nie wiem. Iii... Jestem przekonana, że coś jeszcze chciałam powiedzieć, ale nie pamiętam co. No tak, typowe :P
Do zobaczenia!

PS: Czy tylko ja mam tyle szkolnych rzeczy w tym miesiącu? (I w przyszłym pewnie też XD)

Dedykuję ten rozdział... Natalie Witness! <3

UWAGA, MAMY TEN LINK! KLIK

środa, 15 lutego 2017

26. Porozumienie

 
http://zamekkrokowa.pl/wp-content/uploads/2012/02/okolica-krokowej-plaza-baltyk-debki-zachod-slonca.jpg


Anna wpatrywała się pustym wzrokiem w szary obraz zimy za oknem. Po raz pierwszy czuła się na wzgórzu La Calle nie na miejscu. Chciała coś zrobić, ale czuła się bezsilna. Andrew nie rozmawiał z nią prawie w ogóle – napomknął jedynie o schwytaniu tych więźniów. Z pomocą tamtych łakomych strażników dotarła do cel więziennych niezauważona. To kolejna dziwna rzecz: król Damian nadal nie wiedział o jej obecności. Miała przeczucie, że kiedyś i tak to się wyda, ale chciała ukryć prawdę jak najdłużej.
Komnata księcia była jak zwykle przytulna i ciepła, ale Anna już tak tego nie odczuwała.
Powolnym krokiem ruszyła w stronę pracowni Andrewa. W jej głowie pojawiła się myśl, która przyprawiała ją o rumieńce. Wiedziała, co musi zrobić, a czego nigdy nie robiła. Przeprosić. To znaczy, oczywiście, przepraszała kiedyś kogoś tam, ale było tylko rzucone słowo na wiatr. Do odkupienia tego, co wczoraj zrobiła, potrzebne były szczere przeprosiny i przyznanie się do winy. W końcu najpierw… Ech. Szkoda nawet o tym myśleć.
   Westchnęła ciężko, uchylając drzwiczki i weszła do pomieszczenia. Uderzył ją zapach gliny i farb, który był tak charakterystyczny i tak dobrze jej znany. Podeszła do wielkiego pudła stojącego w rogu. Otworzyła je i z trudem wyciągnęła wazon – największe dzieło Andrewa. Patrzyła na pięknie namalowanych członków rodziny królewskiej. Brakowało tylko jej. A może wcale nie brakowało? Czyżby los coś przewidział?
Ale teraz już się nie wycofa. Chwyciła do ręki pędzel i umoczyła w jednej z farb. Już miała dotknąć powierzchni garnka, kiedy ręka jej zadrżała. Łzy spłynęły jej po policzkach. Za wiele przeszła. Jej delikatne serce…
– Droga księżniczko, wybacz, że przerywamy chwilę depresji, ale na prawdę musimy już iść. – Usłyszała głos. Znała go.
– Nie, proszę! Nie zabierajcie mnie stąd! Nie teraz! – Wykrzyknęła, nawet nie odwracając wzroku. Miała już dosyć. Naważyła sobie piwa, to musi je teraz wpić. Niestety, to mogło ją kosztować dużo… o wiele za dużo.
– Posłuchaj mnie, kapitanie Elizabeth! Jeśli mnie zabierzesz, zabijecie trzy osoby. Mnie, z poczucia winy. Kogoś innego ze złamanego serca! A mojego ojca z tęsknoty! Myślisz, że to ty masz ciężko?! Ja straciłam matkę kilka lat temu! – Teraz już rozpłakała się na dobre. – Jestem wam potrzebna do jakiegoś głupiego skarbu, który nie zwróci rodziny…
Usłyszała jakieś szepty za sobą i zorientowała się, że Turner nie była sama.

– Posłuchaj, ja nie wiedziałam o tym wszystkim. – zaczęła Elizabeth, siadając koło Anny. Brookley niechętnie została na miejscu. – Ale cię rozumiem. Może ciężko w to uwierzyć, ale kiedyś sama byłam taka jak ty. Też porwali mnie piraci. A co najlepsze, też Barbossa. Też nie mam matki. Też… Też zachowywałam się trochę podobnie. Chociaż może byłam mniej… Wyniosła. Potem zostałam piratem, wyszłam za mąż za kowala. Teraz Will jest piratem. To znaczy… On by nie żył, gdyby nie pewna klątwa. Mogę się z nim zobaczyć raz na dziesięć lat, bo tylko raz na dziesięć lat może schodzić na ląd. Mój synek widział ojca tylko raz. – Mówiła z pewnym oporem, jakby to były dla niej ciężkie przeżycia.
Annę zadziwiło jednak to współczucie w głosie i dziwne poczucie zrozumienia ze strony blondynki. Przecież ona była piratem.
– Masz chyba statek, prawda? Tamten z księżycem i gwiazdami na maszcie. Możecie się spotkać na morzu. – mruknęła.
– Uwierz mi, też tak myślałam. Gdybym mogła to zamieszkałabym z Willem na „Latającym Holendrze”. Sęk w tym, że ten statek ma swoje zadanie. Przewożenie zmarłych na… drugą stronę. Byłam tam raz. Ledwo uszłam z życiem, a co gorsza – spotkałam duszę swojego ojca. Nieświadoma, że umarł. – Urwała, łapiąc oddech. – Ledwo uszłam z życiem. Aby wrócić z tej krainy… Ledwo nam się udało.
Anna odpuściła sobie pytanie kim byli ci „nam”.
– Aby znaleźć krainę umarłych należy się zgubić. Aby znaleźć „Latającego Holendra”, należy się zgubić. A wychodzi na to, że dwa różne statki nie mogą się zgubić w tym samym miejscu. Dlatego spotkanie Williama jest niemożliwe. A jeśli on złamie przysięgę kapitana Holendra, zamieni się w to, czym był ten poprzedni. Davy Jones.
Samo imię Davy Jones zmroziło jej krew w żyłach. Słyszała opowieści o demonicznych ryboludziach z jego załogi i straszliwe opowieści o tym potworze. Ponoć miał macki jak  ośmiornicy i wykrojone serce, poprzez porzuconą miłość… Chwila. Czy to by znaczyło, że mąż tej piratki też ma wykrojone serce? Wolała nie pytać.
Niemniej jednak Elizabeth pokazała jej coś, czego nigdy nie dostrzegała w piratach. Że mają serce i są normalnymi ludźmi. No i że nie wzięli się znikąd – przecież urodzili się w normalnych rodzinach (chyba), w każdym razie nie od razu byli tym, kim są.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – Brookley podniosła wzrok.
– Że dam ci czas na odkręcenie tego, co tu się stało, o cokolwiek ci chodzi. Możesz zobaczyć się z ojcem. Ale jeśli chcesz cofnąć czas i naprawić błędy z przeszłości… Pójdź z nami, by odnaleźć Łamacz Czasu. Twoja krew jest potrzebna, aby go użyć. Odnajdziemy go i odmienimy przeszłość. Przywrócimy Willa do normalnego życia. Wskrzesimy twoją matkę. Co tylko chcesz. – Jej oczy błyszczały niebezpiecznie, ale wyglądały na przepełnione bardziej nadzieją niż szaleństwem.
Nie wiedziała, co zrobić. Myślenie doprowadzało ją do szału, a propozycja odkręcenia błędów przeszłości zdawała się być kusząca. Poza tym… Teraz nie musiała się użerać z Barbossą. To była jednak kobieta.
– Może.

~~

To jest pierwsza wskazówka Lettego – wyrecytowała Julia, czytając wspak napis na kamieniu. Następnie obróciła go i znalazła coś napisanego bardzo drobnymi literami. – Na zachód udaj się do ciepła krainy, znajdź starożytne ruiny. Na najwyższe wzgórze… – urwała, ponieważ natknęła się na słowo, którego wcale nie miała ochoty wymawiać.
– Co? Czytaj dalej! – powiedziała Rina.
– Jasne, nie mogłam odczytać tego słowa. – skłamała, po czym z oporem wypowiedziała pozostałe słowa: - wybraniec niech wejdzie, na niebie cień drugiej wskazówki osiędzie.
Osiędzie? Kto dziś używa takich słów? Chociaż w sumie to wskazówka. No i cofnęła się o trzysta lat w czasie. Szkoda tylko, że to, co przeczytała nie miało sensu.
– To brzmi jak kompletny bełkot – odezwał się Andreas – Jaki wybraniec?
– Właśnie. Słyszałam… Legendy mówią, że wskazówki mają być nietypowe i nieszablonowe. A tutaj zwykła przepowiednia z kamienia, znalezionego w więzieniu w La Calle.
– A spodziewałaś się, że tam znajdziesz pierwszą wskazówkę? – Błysk w oku Riny był jeszcze bardziej niebezpieczny niż przed chwilą. Coś mówiło Julii, że gdyby tylko chciała, wyprułaby im wszystkim flaki.
– No… Tak, ale czy to nie trochę naciągane? – spytała.
– O to chodzi. Kompletnie pomieszane, naciągane, nieszablonowe, a jednak tak bliskie i proste. Dlatego tak wielu ludzi daje się na to nabrać i giną. Dlatego nikt jeszcze nie odnalazł Łamacza.
Tego łamacza? On nie istnieje. – Przerwał jej chłopak.
– Skoro nie istnieje, to ty też nie istniejesz. O, a teraz chodźmy. Nie mamy czasu do stracenia. – odparła brunetka, po czym ruszyła szybkim krokiem przed siebie.
Revellon postanowiła na razie się nie spierać, ale wydawało jej się, że idą w kompletnie złym kierunku. Najprościej jednak było zaufać Rinie, bo już dwa razy ich przechytrzyła. Julię zastanowiły tylko słowa „Skoro nie istnieje, to ty też nie istniejesz”. Czy tyczyło się to tylko Andreasa, czy może wszystkich? A co, jeśli ta chinko-japonka wie o pochodzeniu siedemnastolatki?
Dreptała po zamarzniętym chodniku z wzrokiem wbitym w ziemię. Szmaty, które dostała na „Perle” nijak nie ogrzewały jej w jakimkolwiek stopniu. Powstrzymała się jednak od zajrzenia do pierścionka. Miała dziwne przeczucie, że Rina domyśliłaby się prawdy równie szybko, jak wydostali się z więzienia.
– Hm, nieźle sobie poradziłaś tam w załodze Sparrowa. Z gościem ponoć trudno się dogadać. – odezwał się w końcu Andreas.
– Aa… Powiedziałabym raczej, że trudno z nim w ogóle wytrzymać. – odparła Julia, błagając w duchu, aby chłopak zakończył już tę rozmowę. Trudno jej było kłamać piratom, a co dopiero normalnym ludziom… Chociaż ciężko nazwać tych dwoje „normalnymi”.
– Jesteś piratem? – spytał.
Tego się obawiała. Pytań. Po pierwsze, zawsze przywodziło jej to na myśl kuzyna Nerona, który wpadł na wizytę na szesnaste urodziny Revellon. Chyba z trzy dni przed nim uciekała.
– Nie do końca. – mruknęła w końcu.
Na szczęście odezwała się Rina, która wskazała na horyzont.
– Port Ygve. Stamtąd najłatwiej będzie nam się dostać na stały ląd.
– Jak to „stały ląd”? Czyli gdzie my niby jesteśmy? – Julia zamrugała oczami, a oni spojrzeli na nią jak na wariatkę.
– Przecież La Calle jest wyspą. Jesteśmy na wschodzie Włoch, panno Revellon. – Rina zlustrowała ją od stóp do głów, jakby po wyglądzie sprawdzała poziom inteligencji tudzież ocenę na semestr z geografii.
Problem jednak polegał na tym, że dziewczyna nigdy w życiu nie słyszała o wyspie La Calle. W głowie miała słynne pouczenie pani Bruce, nauczycielki geografii: „Ucz się, dziecko, ucz! Kiedyś zgubisz się w środku Europy i co?”. Prawda była jednak taka, że siedemnastolatka szczerze wątpiła w te słowa. Dziś zastanowiła się, czy Amanda Bruce przewidywała przyszłość.
– Plan jest taki – ciągnęła Rina – Wchodzimy na statek towarowy „Corro”. Wysiadamy, gdy tylko dobije do brzegu. Nie powinno to potrwać długo.
– Zgoda. Ale mam kilka pytań. – zaczął Andreas.
W tej chwili usłyszeli przenikliwy świst – do portu przypłynął masywny parowiec o pomarańczowo-żółtych burtach. To strasznie zdziwiło Julię – halo, wszystkie statki, które w tym wieku widziała, były zrobione z drewna. Nie wiedziała, kto je konstruował, ale nie miał poczucia humoru, bo wyglądały majestatycznie i przerażająco. „Corro” miał prostą konstrukcję i nieco bogatszą kolorystykę. Nie sposób było przejść koło niego obojętnie. Revellon stwierdziła (ku swojemu zaskoczeniu), że taki towarowiec ma marne szanse na przetrwanie w razie inwazji piratów. Dziwne barwy przykują uwagę każdego.
– Oto nasz transport. Wsiadamy, dopóki załoga nie wyjdzie.
Bez słowa przemknęli aż na tył okrętu. Julii już nie podobał się ten pomysł, ponieważ jej umiejętności gimnastyczne ograniczały się do stania na rękach przy ścianie. Rina kazała im wspiąć się po grubych linach na pokład.
– Nie potrafię tego zrobić! – upierała się – Wpadnę do wody i nici z całej tej Wskazówki.
– W takim razie patrz i ucz się.
Andreas wspinał się niesamowicie szybko i zwinnie, tak, że po kilku sekundach stał na pokładzie.
Siedemnastolatka w końcu postanowiła zignorować swoje obawy i wskoczyła na gruby sznur. Powstrzymała się od pisku i spadnięcia w dół. Jeden punkt zaliczony.
– Okej, i co teraz? To znaczy… Co mam robić? – Skarciła się w duchu. Skąd oni mogą znać zwrot „OK’? Rina od razu wyczuje, że coś jest nie tak.
– Spróbuj się wspiąć. – Japonka uczepiła się liny obok i zwinnie mknęła ku celowi.
Revellon nie mogła jednak powiedzieć, że została ostatnią ciapą, bo jakimś cudem na pokład wpadła chwilkę po czarnowłosej.
– Udało się. – szepnęła z bijącym jak młot sercem, ale zaraz pożałowała.
Szybko przykucnęli za workami z węglem i jeszcze czymś, ledwo kryjąc się przed trzema osiłkami, którzy właśnie tu przyszli. Ich muskuły przypominały szmaty wypchane bułkami. Twarze mieli podobne do bobasów z reklam pieluszek – gładkie i pulchne. Jedyne, co tam nie pasowało to skrzywione miny. Ubrani byli w klasyczny strój – pobrudzone, ciemnobrązowe spodnie, biała koszula i jakieś skórzane, wysokie buty. Ci jednak zadbali o zdrowie i włożyli skórzane kurtki. Krzyczeli coś w nieznanym Julii języku. Dopiero potem się zorientowała, że musiał to być włoski. Przecież La Calle rzekomo należy do tego państwa. Dziwne, że wcześniej niczego takiego nie zauważyła – no dobrze, była tylko w pijanej knajpie i więzieniu, ale tamta księżniczka gadała po angielsku, Rina i Andreas też…
– Jak pójdą – odezwał się chłopak, próbując zapanować nad szczękającymi z zimna zębami – to znajdziemy cieplejszą kryjówkę.

~~~~~~****~~~~~~~
 Elo!
Dziś wpadam na szybko, bo lecę oglądać Idola xD
Miałam coś jeszcze powiedzieć, ale zapomniałam.

Witam gorąco moje dwie nowe czytelniczki! <3

środa, 8 lutego 2017

25. Oddzielnie

http://68.media.tumblr.com/279ec58f6e5cba090f40715dfdcbc82f/tumblr_inline_nko67xMynm1soi7l4.gif


Do pomieszczenia weszła średniego wzrostu dziewczyna o czarnych, krótkich włosach. Jej oczy były ciemnoniebieskie, a twarz blada. Była ładna – z pozoru delikatna, uśmiechnięta szesnastolatka o japońskiej urodzie. Wszystko jednak kłóciło się z jej strojem. Ubrana bowiem była w brązowe spodnie, do których przypięła skórzany pas na broń – Julia dostrzegła w nim noże, pistolety, sztylet i kilka innych zabawek. Do tego nosiła białą koszulę, na którą narzuciła jakąś zniszczoną kamizelkę. Same jej spojrzenie przyprawiało o dreszcze – było przenikliwe, twarde i urzekające.
– Dziękujemy, ale mamy wszystko pod kontrolą. – zaprotestował Sparrow, ale przerwała mu Angelika.
– Co niby mamy „pod kontrolą”? Zapowiedzianą na wieczór egzekucję, uciekającą księżniczkę, czy zgubionego syna Elizabeth?
Tamta japońska przeszła się wolnym krokiem po pomieszczeniu. Bawiła się jednym ze swoich noży, obracając go w rękach. Nie wyglądało to bezpiecznie, aczkolwiek wzbudzało ciekawość co do tożsamości czarnowłosej. Dla Revellon mogła być kimś na rodzaj wojowniczki albo jakiejś siedemnasto czy tam osiemnastowiecznej Łowczyni Nagród z filmu Gwiezdne Wojny. Ale już wiele razy się przekonała, że tutaj nie ma co ufać pozorom. Jack był tego najczystszym przykładem.
– No dobra, nie to nie. – Wzruszyła ramionami z zamiarem wyjścia, ale zatrzymał ją ten chłopak w więzieniu obok.
– Czekaj, mnie możesz uwolnić!
– Ymm… Mnie też! – krzyknęła w desperacji Julia.
Po chwili wszyscy oprócz Jacka byli chętni. W końcu on też zechce wyjść, pocieszyła się, ale nie była tego aż taka pewna. Zdążyła się już przyzwyczaić do tych jego wygłupów, rumu, poczucia humoru i optymistyczno-nienormalnych poglądów. Potrafił poprawić samopoczucie nawet tym w największym stadium depresji.
Ale Jack nie zamierzał zniżać się do tego poziomu.
– Szybko, idą tu! – Krzyknęła krótkowłosa, wysadzając ostatnie kraty. – Chcesz się uwolnić czy nie?! – Rzuciła Sparrowowi, ale ten nie odpowiedział.
– Jack… – Angelika uniosła brwi, a jej mina przypominała Julii tę ze „Shreka”, którą wykonywał Kot w Butach.
– No idźcie! – krzyknął kapitan, a oni nie mieli wyjścia.
Revellon opuściła to miejsce ze łzami w oczach.

~~

Barbossa chrupał ze smakiem kostki cukru na pokładzie „Zemsty Królowej Anny”. Uciekł wtedy z tamtej knajpy, ale nie zamierzał opuszczać portu w La Calle. Ta głupia księżniczka jest mu potrzebna, no i przecież nie pozwoli, aby Sparrow i jego załodżga zabrali mu Łamacz Czasu. Jego plan przewidział pewne rzeczy. Zdecydował, że część załogi zostanie na statku, druga wykona zadanie specjalne, a on i oddział składający się z dziesięciu zombie z „Zemsty”, odzyskają tę damulkę Brookley. Była potrzebna.  A teraz jeszcze ten cały Jack – jeśli on tego szuka, to skarb musi być prawdziwy.
Doprawdy cudem było to, że uciekł wtedy z tego przepchanego baru bez najmniejszego problemu. Niestety nie posiadał wystarczająco dużo ludzi, aby okiełznać dwa statki… No i aby się nie zabić. Osiągnięcie celu nie było takie proste.
– Hectorze, musimy się pospieszyć. Dziewczyna wkrótce wróci do domu, a Łamacz nie będzie czekał wiecznie. – Odezwał się Zeniban. Był to dość obrzydliwy zombie, o zielonkawej skórze i bardzo dużych mięśniach. Jak wszyscy przedstawiciele tej rasy, był całkowicie posłuszny kapitanowi.
– Nie obawiaj się, wszystko mam pod kontrolą! – Wyszczerzył się Barbossa, spoglądając w dal.

~~

– Nie zgadzam się, nie możemy zostawić tam Jacka! – protestowała Julia, gdy przedzierali się przez ciasny korytarz.
– Posłuchaj. Jakkolwiek uzbrojeni by byli żołnierze Deverona, Sparrow zawsze sobie poradzi. Temu staremu draniowi nic nie będzie. – szepnęła japońska-czy-tam-chińska dziewczyna, co o dziwo nieco podniosło Revellon na duchu. Nie wiedzieć czemu, miała wrażenie, że może zaufać słowom krótkowłosej.
– Niewątpliwie – mruknęła Angelika.
Dalej szli  w ciszy. Ich wybawczyni powiedziała, że ten ciasny korytarz prowadzi do wyjścia w piwnicy pałacu i że służył kiedyś jako skrytka podczas najazdów piratów. Julia chciała spytać, skąd ona to wszystko wie, lecz zrezygnowała. Oczywiście w głowie kotłowały jej się setki pytań,   ale miała dziwne wrażenie, że wystarczyło jedno nieodpowiednie, a straci głowę.
W końcu natknęli się na ścianę. Dziewczyna ostrożnie pchnęła jedną cegłę, a ona spadła z hukiem na kamienną podłogę. Po jakimś czasie mogli bezpiecznie wydostać się do piwnicy. Wokół pachniało gliną, a powietrze było wilgotne. Jak zapewne trudno było się domyślić, wokół porozstawiano koła garncarskie i inne przyrządy do wytwarzania naczyń. Revellon przypomniała sobie jedną ze szkolnych wycieczek: do skansenu w stanie Utah. Jednak to wszystko, co znajdowało się tutaj było miliard razy piękniejsze. Garnki i tym podobne były wykonane z świetną precyzją. Wzorki i malunku przewyższały o niebo te dwudziestopierwszowieczne. To, co pozostało po tamtych malunkach do czasów siedemnastolatki… Bez porównania.
– W porządku. Wydostaniemy się stąd tymi drzwiami – wskazała na ciężkie, drewniane wrota po lewej stronie.
– Nic z tego. Musimy odnaleźć tą księżniczkę, a mój s... – zaprotestowała Turner, a Chinka przewierciła ją wzrokiem.
– Proszę bardzo, zostań sobie tu sama. – odparła.
– Tak? Kto jest ze mną? – Elizabeth skrzyżowała ramiona na piersi.
Ku zdziwieniu czarnowłosej zgłosili się wszyscy oprócz Julii i tamtego chłopaka. Jak na swój wiek, musiała całkiem nieźle ukrywać rozczarowanie, bo rzuciła jedynie:
– Dobrze więc, szukajcie igły w stogu siana. Znaleźć wskazówki Lettego jest trudniej, niż wam się wydaje. – Revellon dostrzegła w jej oku niebezpieczny błysk, który wywoływał u niej gęsią skórkę. – To ślepy cel.
– Yyym, tak. Może już idźmy. – zasugerował delikatnie Gibbs.
– Świetnie. – Krótkowłosa otworzyła z impetem drzwi i wybiegła z pomieszczenia, a Julia i ten drugi, niewiele myśląc, pognali za nią.

~~

Jack Turner siedział ze spuszczonym wzrokiem na obitym skórą fotelu przy kominku. Nieźle zmarzł. Chciał natychmiast wyruszyć na pomoc mamie, ale Ora stanowczo zabroniła, ponieważ „musi odpocząć i się rozgrzać”. Dziesięciolatek podejrzewał jednak, że ona po prostu się trochę boi. W końcu Elizabeth znajdowała się w więzieniu pałacowym. U Deveronów. U Andrewa Deverona, czyli wymarzonego księcia z bajki dla Ory.
Mimo wszystko położył się grzecznie do swojego łóżka. W jego dziesięcioletnim mózgu kotłowało się wiele myśli. Na przykład: dlaczego akurat jego tato jest piratem? W głębi serca chciał być zwykłym chłopcem, który mieszka w normalnym domu. Tak jak większość ludzi w La Calle.
W końcu powieki same opadły mu na oczy i zasnął.

~~

– Strasznie ci dziękuję! – Uśmiechnęła się Julia do chińskiej dziewczyny.
– Drobiazg. – mruknęła tamta – A co zamierzacie teraz zrobić?
Revellon i ten ciemnowłosy popatrzyli po sobie.
– Tak zasadniczo to my się w ogóle nie znamy. – chrząknął tamten. – Ale wiecie co, skoro mamy wspólny cel, to moglibyśmy zapoznać się chociaż z wzajemnymi imionami.
– Wspólny cel, powiadasz? – Przenikliwy wzrok tamtej dziewczyny znalazł się na nim. – Zakładam, że wszyscy szukacie skarbu Lettego. W związku z tym możemy wyjawić swoje imiona, ale one mają moc. Imię przedstawia ciebie, twoją osobowość.
– Ach, nigdy nie słyszałam o czymś takim… Znaczy o tych imionach.... W każdym razie jestem Julia Revellon. – Uśmiechnęła się nieco.
– Andreas. – przedstawił się czarnowłosy chłopak.
– Mówcie mi… Rina. – Blondynce skojarzyło się to z Mandaryną czy tam Mandarynką, ale zachowała tę uwagę dla siebie.
– Hmm, a więc… Rina, wiesz, dokąd iść, aby odnaleźć skarb? – spytała.
Wiatr dął jak oszalały, sypiąc w oczy śniegiem całej trójce i zapewniając im jeszcze zimniejsze warunki. Powietrze było niesamowicie czyste i świeże. Wokół było kilka budynków na obrzeżach miasta i patykowate drzewa. Temperatura spadała, osiągając niższe miary niż Julia była sobie w stanie wyobrazić. Wiele razy słyszała na lekcji historii, że w przeszłości temperatury potrafiły wynosić w zimie nawet -40 stopni Celsjusza, a w lato +40. Ponoć wszystkie te fabryki, elektrownie, śmieci i tego typu zanieczyszczenia wpływały na to, że lodowiec się topił, a co za tym szło – wiatry nie były już tak zimne.
– Myślę, że pierwszą wskazówkę Lettego to ty już znalazłaś. – Nic nie mówiąc Rina wsadziła dłoń do kieszeni w spodniach Julii i wyciągnęła tamten dziwny kamień. – Wystarczy pomyśleć.

~~~~~~~********~~~~~~
Witam, witam! 
Cud! Dziś wieczorem naisałam rozdział 30, bo dostałam tyyyyle weny! Ach, więc mamy tutaj to oto dzieło. Nie wiem, czy wszystko jest idealnie, a wręcz wiem, że nic nie jest, ale mam ostanio cóż, no, mało czasu. Trochę.
Taa, to już 25 rozdział! Normalnie jubileusz XD 
No i wprowadzam nowych bohaterów! Teraz pozostało tylko kontynuować tę fabułę... oj, sporo przede mną. I uwielbiam gif na początku rozdziału :P

Z dedykacją dla Leny Sokołowskiej :)

PS: Kto widział już nowy trailer "Dead man tell no tales"? KLIK