środa, 28 września 2016

08.Budzący i zbudzony




http://66.media.tumblr.com/87dfa8fbbac6b7394dc6af4ad7bb10a6/tumblr_inline_n4s0ne55jg1sf0136.gif
– Kopę lat, co? – Zatoczył się Jack, wciąż nie do końca trzeźwy (Czy kiedykolwiek on był trzeźwy?) po hulankach z dzisiejszej nocy.
– Ech… Tak… – powiedziała cicho, patrząc nieco w dół. – Znów spotyka cię szczęście, Jack. Masz wielki skarb pod samym nosem… Ale tacy jak ty są ślepi. – Uśmiechnęła się tajemniczo.
– Stój! – Wyciągnął przed siebie palec wskazujący. – Możesz robić sobie ze mną co chcesz, ale nie możesz porównywać mnie do jakichś tam „innych”. Jestem Kapitan Jack Sparrow. Jeden jedyny.
Tia Dalma, a właściwie Kalipso, westchnęła, jakby słyszała to już wiele razy.
– Jaaaaack… Ty doskonale umiesz wyciągać wnioski, prawda? Rozejrzyj się. Patrz tak, jak ty to potrafisz, a na pewno znajdziesz to, czego najbardziej pragniesz. – Podeszła do niego i dotknęła jego twarzy. Kapitan poczuł jedynie powiew morskiej bryzy. – Wskazówka Lettego, dobrze.
Bogini zamknęła oczy, jakby wdzierając się w umysł Sparrowa.
– Jedną chwileczkę. – Cofnął się, tym samym tracąc równowagę i padając na podłogę. Zdawał się jednak nie bardzo tym przejmować. – Czemu grzebiesz mi w głowie?
– Chcę ci pomóc, Sparrow… Pomóc w odnalezieniu tego, czego szukasz. – zaczęła, nieco rozdrażniona. Och, no dobrze, znała swojego starego przyjaciela już bardzo dobrze, ale mimo wszystko teraz była boginią. Należało jej się trochę szacunku.
– Jeśli zatem chcesz mi pomóc, nie powinnaś budzić mnie w środku nocy, gdyż przez to znaleźliśmy się w sytuacji zbudzenia śpiącego, który był w stanie zażywania snu, a budzący mu przerwał wykonywanie tej czynności, co oznacza, że zbudzony nie będzie słuchał budzącego, gdyż właśnie została mu przerwana drzemka i nie będzie w stanie wysłuchać budzącego. – Wyjaśnił powoli, jednak Kalipso nic nie zrozumiała. Paplający do niej o maśle maślanym na wpół pijany facet wciąż zachowywał się, jakby była Tią Dalmą. Zwyczajną. ludzką wieszczką...
– Jeśli nie chcesz mojej pomocy to nie będę się narzucać… – Odwróciła się do niego tyłem. – Powiem jedno: Liny się splatają. Połącz fakty i płyń do celu.
– Papa. – Uśmiechnął się, wstając z podłogi.
Bogini zniknęła w śród księżycowego światła.
Sparrow nie przejął się tym za bardzo. To przecież nie jego wina, że Kalipso przychodzi akurat wtedy, kiedy on sobie smacznie śpi.
Chwiejnym ruchem przeszedł parę kroków i padł z powrotem na hamak.

~~

Pełnia księżyca wyglądała cudnie. Woda była spokojna, wokół panował niesamowity spokój.
Ale jej czegoś brakowało. Wyczekiwała na statek o białych żaglach. Na dzielnego mężczyznę, który uratuje ją z opresji. Chris… Gdzie on jest?
Każda minuta była coraz cięższa do zniesienia. Coraz boleśniej wspominała swoje dawne życie i coraz bardziej zaczynała wątpić, że ktokolwiek ją znajdzie. Płynęła w nieznane.
– Gwiazdy… Pomóżcie mi, błagam. – szepnęła.
I wtedy ujrzała statek na horyzoncie.

~~

Wróg był już bardzo blisko pułapki. Musieli tylko dotrzeć pod sam port.
Plan był doskonały. Część piratów już ruszyła do statków, aby przygotować się do ostrzału. Kolejna część miała ruszyć za chwilę, aby nie wzbudzić podejrzeń. Małe, niezauważalne grupki po kolei udawały się do statków. „Żmija”, „Czerwony Herb” i jeszcze parę innych okrętów były już w pełni przygotowane. „Mroczny Kosiarz”, słynący ze swoich armat, był właśnie ładowany największymi kulami. Mówiąc krótko: piraci pomału zyskiwali przewagę, a przynajmniej do niej predyspozycje.
Elizabeth właśnie przebiła szpadą jakiegoś oficera, gdy wysłano ostatnią małą grupę, by załadować „Białą Noc”. Szczęście, że aż osiem statków kotwiczyło przy sobie. Teraz mieli jedyną szansę, aby zmiażdżyć Kompanię.
Po chwili wśród piratów przebiegło hasło „Zaraz odpalą”.  Pomału zaczęli schodzić z linii ognia, okrążając żołnierzy Gwardii Honorowej, którzy znaleźli się w niebezpiecznym miejscu, mimo, że o tym nie wiedzieli.
Teauge Sparrow przyglądał się walkom z pokładu swojego statku. Wszystkie okręty zaczęły obracać się tak, że działa skierowane były ku armii nieprzyjaciela.

Dowódca Kompanii Wschodnioindyjskiej Florian Cotton przyglądał się temu wszystkiemu z oddali. Walki szły pomyślnie, nawet bardzo pomyślnie. Te pirackie szczury nie miały szans z tak wielkim uzbrojeniem, jakim dysponowali.
Wyciągnął lunetę, spoglądając w dal. Statki przeciwnika zawracały. Czyżby się poddali?
Na jego twarz wstąpił uśmiech.
– Milordzie, wygraliśmy. Wróg się wycofuje. – Wskazał na obracające się statki. Na polu bitwy również było mało piratów.
– Doskonale, mój drogi. Spisałeś się. – powiedział włada, marszcząc swój zadarty nos.
Ale ku ich zaskoczeniu statki wcale nie odpływały, po prostu stały w miejscu. Walka nadal trwała. Nadzieje na wygraną nieco zbledły. Cotton już wiedział, co piraci zamierzają zrobić. Ten plan był wprost doskonały, idealnie dopracowany. Ich armia nie zauważy zmiany, gdyż pochłonięta jest walką.
– ODWRÓT! ODWRÓT! – Zaczął krzyczeć, ale to nic nie dało.

– OGNIA! – Wrzeszczeli po kolei piraci, ładując kolejne kule armatnie i strzelając z okrętów wprost do żołnierzy Kompanii Wschodnioindyjskiej. Elizabeth pędziła przed siebie, gnając ku pokładowi „Białej Nocy”. Kolejna kula świsnęła tuż przy jej głowie, ale dziewczyna sprawnie jej uniknęła. Przeskoczyła przez martwego wroga, kopnęła jakiegoś, co się na nią zamachnął mieczem.
Była już przy celu. Chwyciła za linę i wpadła na okręt.
Czas jakby zwolnił. Krzyczała do załogi, aby ci odbijali od brzegu. Wszystkie osiem statków zniknęło powoli za horyzontem, zostawiając martwe pół armii królewskiej.

~~

Julia spała jak głaz. Właściwie po raz pierwszy, odkąd przeniosła się w czasie.
„Zamieszkała” z Angeliką w jednej kajucie. Było tam nawet przytulnie. Dwa hamaki wyłożone były miękkimi poduszkami i kołdrami, na podłodze – co zaskoczyło dziewczynę – leżał dywan. Stał tu także niski stolik, a na nim papirusowe kartki i pióro z atramentem.
Niestety piraci nie posiadali wanny ani niczego innego, co by mogło nadawać się do mycia.

Revellon obudziło światło słoneczne, wpadające do jej kajuty. Dzień zapowiadał się pięknie.
Dziewczyna postanowiła nie zamartwiać się powrotem do domu. On na pewno kiedyś nastąpi. A póki co mogła się przebrać i doprowadzić do porządku. Angeliki już nie było, a zza drzwi dobiegały odgłosy radosnego poranka.
Po chwili Julia ubrana była w szare legginsy, białą bluzkę na krótki rękaw i skórzane buty w kolorze brązowym. Włosy splotła w dwa warkocze. Zajrzała do środka magicznego pierścienia i zjadła jakieś normalne śniadanie, czyli kanapki z serem i pomidorem. O dziwo wciąż były świeże. Napiła się wody z jednej z butelek z torby, po czym wyszła z pokoju.
Atmosfera była niesamowita. Załoga biegała po pokładzie, odciągając liny i stawiając żagle. Ładowali prochy do beczek, sprzątali swoje posłania. Jeden z nich, niejaki Raghetti, ganiał za toczącym się po pokładzie swoim drewnianym okiem, na co siedemnastolatce zrobiło się niedobrze.
Za sterem stał Jack Sparrow, najwyraźniej zadowolony. Z uśmiechem na twarzy przyglądał się swojej busoli i butelce rumu, która stała nieopodal.
– Dzień dobry. – Powiedziała dość cicho, żeby usłyszał to jedynie Gibbs.
– Dzień dobry, panienko. Piękny dzień, wiatr nam sprzyja – Zaśmiał się, co dla Julii zabrzmiało trochę jak kaszel.
Na twarz dziewczyny wstąpił uśmiech. Mimo swojego pochodzenia i przyzwyczajeń stwierdziła, nie było tu aż tak źle, jak jej się wczoraj wydawało.To nowe życie było tak wciągające, ciekawe...
– Czas rozpocząć nową przygodę. Jeśli Sparrow szuka Łamacza Czasu – pomogę mu. Jeśli dzięki temu wrócę... – szepnęła sama do siebie.

~~~~~~*********~~~~~~ 
Cześć!
Tydzień minął, więc można wstawić. 
Nie mam kompletnie pomysłu na notkę, więc nadmienię tylko, że rozdział wyszedł dość długi i jak dla mnie jest całkiem całkiem :)

Z dedykacją dla Emily ♥

niedziela, 18 września 2016

07. Światło księżyca

http://www.hotel-r.net/im/hotel/asia/tw/moonlight-sea-7.jpg


Anna z tęsknotą wpatrywała się w horyzont. Zastanawiała się, co robi teraz jej ojciec. Henry Richard Brookley był jednym z najważniejszych angielskich gubernatorów, zawsze miał ręce pełne roboty... Ale dwudziestolatka była pewna, że już wysłał całą flotę na poszukiwania.
Marzyła aby teraz zbliżał się do niej wielki, piękny statek Armii Angielskiej, na którego czele będzie stał Chris Leon Robertson, jej narzeczony. Zostali zaręczeni zaledwie kilka dni temu, nawet nie mieli okazji się dobrze poznać… Ale była pewna, że to uczucie od pierwszego wejrzenia. Potrafiła godzinami wpatrywać się w jego niebieskie oczy. Był porządnym, ułożonym człowiekiem. Właśnie o takim wybranku marzyła przez całe życie…
– Pora zejść na ziemię, kruszynko. – Usłyszała głos kapitana, którego twarz znajdowała się niebezpiecznie blisko jej szyi.
– Nie masz prawa do mnie tak mówić. – Odeszła kilka kroków dalej. – Jestem chroniona paktem.
Stary pirat zaśmiał się sucho. Wszystkie panny, jakie porywał (nie, żeby było ich jakoś wiele, rzecz jasna), broniły się paktem.
– Pakt…  Dobrze, dotrzymamy warunków paktu. – Zaśmiał się, a z nim pół załogi tego przerażającego statku.
– Jesteś potworem. – stwierdziła.
– Witaj w naszym świecie, złotko. A to dopiero początek. – Uśmiechnął się, unosząc lewą brew.

~~

– Powrót do domu to twoje największe pragnienie? – spytała Angelica.
– Tak… Ale ten kompas jest zepsuty. Ten, którego używa Jack.
– Nie jest. – zaśmiała się sucho – Kompas wskazuje twoje największe pragnienie. W twoim przypadku… Albo jesteś niezdecydowana, albo to, do czego dążysz nie istnieje. – zakończyła temat, przyglądając się wyrazowi twarzy dziewczyny.
Julia była jednak pewna, że jej dom istnieje i jest gdzieś daleko. Ale jeśli przybyła z przyszłości… Może znajdzie jakiś sposób, aby wrócić? On musi istnieć. Może ten przeklęty łamacz czasu znajduje się gdzieś przed jej nosem… Na przykład w tej dziwnej torbie, która zmienia się w pierścień?
Siedemnastolatka westchnęła.
– Mój dom istnieje i ja go odnajdę. Na wszystko jest sposób. – spojrzała na Malon z największą odwagą, jaką była w stanie. – Jestem Julia Revellon, nie zapominaj tego.
Trzydziestolatka przypomniała sobie słowa, które tak wiele razy słyszała z ust Jacka: „Chyba zapomniałaś o jednej bardzo ważnej rzeczy: Jestem Kapitanem Jackiem Sparrowem”. Zachowanie Julii było zaskakująco podobne do tego, co robił jej stary kompan.
Młoda dziewczyna stanęła przy burcie, wpatrując się w pełny, wielki księżyc i gwieździste niebo. Musiała przyznać, że czegoś takiego jeszcze nie widziała. W XXI wieku niebo było tak zanieczyszczone, że widoczne były tylko pojedyncze gwiazdy. Tutaj zaś całe niebo był cudnie rozświetlone.
W pewnym sensie chciała niezwłocznie stąd uciec. To miejsce przerażało. Majestatyczne dzieła natury zdawały się mieć ogromną potęgę. A z drugiej strony… było to pewnego rodzaju odcięcie od cywilizacji. Od Internetu, komórek, telewizji. Pokazało to jej, jak bardzo nie doceniała tego, co miała.
Samotna łza tęsknoty spłynęła po jej prawym pliczku. Następnie kolejna. Jej cichy szloch był niczym, jedynie wyrazem smutku.
Bo dlaczego niby los ma pozwolić jej wrócić? Zostanie tutaj na zawsze, zapomni o rodzinie, która zapłacze się na śmierć. Miała to zostawić w tyle… Ale nie potrafiła.
– Nie płacz. – Koło niej pojawił się…
– To ty? – spytała – Zostaw mnie.
– Wątpię, że to dobry pomysł. – Jack spojrzał na księżyc. – Ale jak chcesz. W sumie to... coś trochę niezdecydowana jesteś, hm?
To pytanie sprawiło, że Revellon miała ochotę przewrócić oczami. Sparrow w jednej chwili cofnął cały jej gniew.
– Właśnie że jestem. Tylko nie wiem, gdzie jest mój cel. I… Może się zdarzyć, że on chyba nie istnieje. – Z trudem słowa przeszły jej przez gardło. Musiała utrzymać swoje pochodzenie w tajemnicy. Wyszło w sumie dość dziwnie, bo Angelice powiedziała co innego i Kapitanowi co innego.
– Nie umiesz kłamać. – stwierdził, co zaskoczyło dziewczynę. – W takim razie co robiłaś na wyspie? – mruknął, po czym płynnym i zgrabnym ruchem sięgnął po butelkę rumu, która stałą przy jego nogach.
– Ile tego już wypiłeś? – Zmrużyła oczy.
W odpowiedzi kapitan wzruszył ramionami i milczał, najwyraźniej czekając na odpowiedź.
– Byłam na „Holendrze” i widziałam Williama. – powiedziała, układając w głowie pewien plan. – Podobno go znasz. A potem… Cóż, odpłynęłam szalupą i dobiłam do wyspy.
Na wzmiankę o Turnerze Jack wytrzeszczył oczy i zastygł na dwie sekundy w pozycji wlewania sobie alkoholu do ust.
– O, co u niego? – spytał po chwili.
– Nic. – odsunęła się od Sparrowa. – Macie tu jakieś łóżka?
Pirat otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale Malon była szybsza, zapewne chcąc uprzedzić jakąś niecenzuralną odpowiedź.
– Jasne. Jack oczywiście przygotował oddzielną kajutę dla mnie i dla ciebie. – Zmiażdżyła go wzrokiem.
Kapitan uśmiechnął się jedynie od ucha do ucha.

~~

Wokół panowała cisza. Światło księżyca wpadało przez malutkie okienko, tworząc samotny promień.
Jack spał w najlepsze w kajucie kapitana. Koło jego hamaka turlały się dwie butelki rumu. W pomieszczeniu panował bałagan: mapy leżały porozrzucane biurku, kapelusz wisiał na krześle, płaszcz spadł z wieszaka i zbierał kurz na podłodze.
Smuga światła księżycowego poruszyła się, padając prosto na twarz Sparrowa.
Niepocieszony pirat otworzył ślepia, lekko je mrużąc.
Następnie spadł z hamaka.
– Witaj, Jack. – Jego oczom ukazała się stara znajoma, Tia Dalma, która okazała się boginią Kalipso. Jej głębokie oczy skrywały miliony tajemnic. Ciemna skóra zdawała się lśnić blaskiem Srebrnego Globu. Wyglądała trochę jak duch, może zjawa.
– Tia Dalma – Uśmiechnął się, podnosząc się z podłogi.
– Mamy do pogadania – Wyszczerzyła się, ukazując rząd równych, ale czarnych zębów.

~~~~~~***~~~~~~ 
Witam :)
Jak ja kocham robić z Anny zakochaną po uszy idiotkę. Jak ja kocham opisywać Barbossę. Jak ja kocham to, że jestem chora. 
No dobra, to trzecie to już nie. Ale poważnie, ostatnio polubiłam Bossę :D Anna jest fajnym typem do opisania, ale zobaczymy co będzie w przyszłości. Jak tam w szkołach? Bo mi babka od polaka zrobiła sprawdzian z ksiąg biblii -_-. A tak do rozdziału... Mnie się nawet nawet podoba, ale był gdzieś lepszy. Ale nie pamiętam który, bo mam napisane do bodajże 12... lub 13. 
No to co, ja się będę żegnać.

Dedykuję rozdział Natalie Witness :)

wtorek, 6 września 2016

06. Honor pirata



http://beastkong.com/wp-content/uploads/Keith_Richards_i_Pirates_of_the_Caribbean_-_On_Stranger_Tides.jpg 

Złotozęby odbił kolejny cios żołnierza Gwardii Honorowej.
Zdaniem Sparrowa ta wojna była bezsensowna. Piraci nie mieli żadnych szans w walce z tak liczną armią, nie dość, że przwciwnicy dysponowali ogromnymi wpływami na całym świecie. Poza tym…  Co im przyjdzie z takiej walki? Kompania Wschodnioindyjska i tak dopnie swego. Mieli gigantyczną przewagę.
Zaczynał żałować, że nie posłuchał syna. Jack miał całkowitą rację, mówiąc, że „są ciekawsze rzeczy do roboty”. Byli przecież piratami, wiernością i oddaniem nie grzeszyli.
– To jest beznadziejne – Koło niego pojawiła się Elizabeth Turner, Król Trybunału Braci. – Oni mają miażdżącą przewagę liczebną.
– W takim razie zostawmy tę wojnę samą sobie. Odpłyńmy stąd, znowu na pełne morze… – sapnął i przebił jednego z żołnierzy szablą – Nic tu po nas, ląd nie jest naszą mocną stroną.
– Że co? – Kobieta kopnęła jednego z wrogów w twarz. – Nie możemy ich tak zostawić. Jak już się w to w pakowaliśmy to walczymy do końca!
Stary pirat westchnął. Ta kobieta była czarująco naiwna. Niby prawdziwa pani Kapitan, ale w jej sercu przeważało dobro. Chociaż, oczywiście, miała za sobą parę nieciekawych spraw, jak na przykład uśmiercenie jego syna.
– A masz lepszy pomysł? – spytał.
– Gdyby był z nami Jack…  – mruknęła pod nosem.
Teague’owi również brakowało genialnych pomysłów jego syna. Musiał przyznać, że on sam nigdy nie był takim geniuszem jak młody Sparrow.
– On chyba jest za dobrym piratem, żeby się tu pchać. – Skrzywił się.
Turner nie odpowiedziała. W gruncie rzeczy lubiła Jacka. Był pomysłowy, inteligentny i, mimo swojej dziwności, niekiedy zabawny.
Ale mieli za sobą parę brudnych spraw… Przez pewien czas uważała go nawet za wroga. Przez pewien czas… nawet trochę się w nim zakochała, ale to było chwilowe.
Teraz ich znajomość jako tako się trzymała, chociaż nie widzieli się już przez 11 lat… Musiała mimo wszystko przyznać, że nieco się za nim stęskniła. Oczywiście nie tak, jak za Willem, którego brakowało jej najbardziej, oraz za synkiem Jackiem… Tak, nazwała swoje dziecko Jack, na cześć Sparrowa. Może to było głupie, ale naprawdę czuła taką potrzebę. Teraz Jack miał już 11 lat, mogła go niedługo zabrać na „Białą Noc”, aby stał się członkiem jej załogi. Chciała mieć rodzinę przy sobie. Jeśli nie William, to syn…
Skupiła się na walkach. „Ląd nie jest naszą mocną stroną”, powiedział Teauge. Jeśli nie ląd, to woda.
– Chwila… Woda… to nasz as w rękawie. – W głowie Turner zapaliła się zielona lampka. – No jasne. Musimy się dostać do portu. Sprowadźmy ich tak blisko wody, że ostrzelamy ich ze statków! „Mroczny Kosiarz” i „Biała Noc” zmiotą razem pół armii.
– Dobry plan, ale… Będzie trudno ich tam zaciągnąć…
– Jesteśmy piratami, w przeciwieństwie do tych tanich żołnierzy. Możemy grać nie fair, a oni nie. – Kobieta podrzuciła szablę. – No to co? Działamy. Każdego pirata, jakiego spotkasz, powiadom o naszym planie. – I pobiegła.
– Cóż, chyba jednak nie mogę jeszcze w spokoju umierać. – mruknął Sparrow, po czym rzucił się do walki.

~~

Malon siedziała na schodach i przyglądała się balangom. Pijani majtkowie biegali i śmiali się jak dzieci. Sparrow leżał na samym środku pokładu i popijał rum, jak gdyby nigdy nic.
– Mogę się przysiąść? – Koło niej pojawiła się Julia. Minę miała podobną do Angeliki.
– Jasne – Zabrzmiało to trochę zbyt pesymistycznie, ale chyba obie doskonale się rozumiały. Żadna nie miała ochoty przebywać teraz na „Czarnej Perle”. Żadna nie miała ochoty na jakiekolwiek obcowanie z Jackiem. We dwie czuły do niego odrazę za to, co robił.
– Skąd ty się wzięłaś, co? Nie pasujesz mi jakoś do piratów. – zaczęła starsza, zupełnie wyluzowanym tonem.
Julia spuściła głowę. Wiedziała, że nie powinna tego mówić. Jeden przykład, a mianowicie Will Turner, ukazał jej, jak chciwi i samolubni są piraci. Jeśli oni dowiedzą się o Łamaczu, który rzekomo posiada, może mieć niezłe kłopoty. Już sobie wyobrażała Sparrowa, powoli odrąbującego jej palce, tylko po to, aby oddała mu coś, czego w rzeczywistości nie posiadała.
– Szczerze to nie jestem pewna… Straciłam pamięć i trafiłam na środek oceanu. – zaczęła, mówiąc prawdę, ale nie całą. – Miałam prowizoryczną kładkę, więc trudno było mi gdziekolwiek dopłynąć, a byłam sama. No i spotkałam człowieka o imieniu William Turner...
– Słyszałam o nim. Jack zna go osobiście. William, jako kapitan Latającego Holendra, ma za zadanie przewozić zmarłe dusze na drugą stronę. Jego serce jest wykrojone i wsadzone do skrzyni, którą ma jego żona, Elizabeth Turner. Niegdyś piękna angielska dama, dziś prawdziwa Pani Kapitan.
– Wykrojone serce? To jakaś metafora? Brzmi drastycznie – skomentowała.
– O nie, to prawda. Dzięki temu jedynym sposobem, by go zabić, jest przebicie tegoż organu. – odparła brunetka.
Revellon nagle zrobiło się zimno. Jeśli tu, gdzie trafiła, będzie musiała oglądać takie rzeczy to chyba zwariuje.
– I co zrobiłaś dalej? – Z zamyślenia wyrwała ją Angelica.
– Uciekłam i trafiłam na tą wyspę. Koniec mojej jakże ciekawej historii – mruknęła.
– Naprawdę nic nie pamiętasz? Kim byłaś? Kto był twoim ojcem? – spytała. Kobieta widziała, że Julię coś gryzie.
„Świetnie. Tak, pamiętam! Chodziłam do liceum. Miałam trzy najlepsze przyjaciółki, a jedna z nich poszła na studia informatyczne. Moim ojcem jest architekt Damian Revellon. Coś jeszcze?”.
– Nie… znaczy tak… Drobne urywki. Byłam… w sumie to nie pamiętam. – powiedziała szybko. – A ty skąd jesteś?
Malon zaśmiała się sucho pod nosem. Widocznie obie nie lubiły mówić o swojej przeszłości. Ale jednak… Czuła, że może jej zaufać. Była w końcu kobietą, a kobiety powinny się wspierać.
– Cóż… Jako dziecko pracowałam w gospodarstwie. W wieku szesnastu lat poszłam do zakonu. Miałam zostać duchowną… Ale wszystko przez tego kundla Sparrowa. – Skrzywiła się. – On mnie oszukał i wykorzystał. Napadł wtedy na nasz zakon… miałam dziewiętnaście lat. I tak Zostałam piratem. Potem nasze drogi się rozeszły. Zostawił mnie samą, a ja nawet nie wiedziałam… – urwała – No i wrócił. Rok temu. Wtedy, kiedy wreszcie znalazłam  rodzinę. Czarnobrody okazał się moim ojcem. – Westchnęła. – Ale gdy byliśmy przy Źródle Wiecznej Młodości, Jack zamienił kielichy i on umarł… oddając mi wszystkie swoje lata życia.
Julia nie do końca rozumiała, o co chodzi, ale widziała w słowach brunetki zgaszoną nadzieję.
– Myślałaś, że Jack cię kocha, prawda? – Siedemnastolatka wbiła wzrok w balującą załogę.
– Przez pewien czas… coś czułam. Wydaje mi się, że zostawiając mnie na tamtej wyspie chciał pokazać, że wcale mu na mnie nie zależy. Chociaż… To jest on, nigdy nie wiadomo, co chce zrobić.
– Zauważyłam – mruknęła, lekko się uśmiechając. Może się dogadają, może Malon jej pomoże.Angelica w gruncie rzeczy nie wyglądała na jakoś szczególnie przybitą z powodu swoich ostatnich przeżyć. Czasami widziała na twarzy trzydziestolatki momenty załamania, ale to było chwilowe.
– Czym jest ten skarb, po który płyniemy? – spytała w końcu młodsza.
– Pierwsza wskazówka Lettego… – Angelica opowiedziała jej o słowach pieśni.
– Wybraniec Lettego? Czy to może mieć związek z… czymś jak na przykład… czas? – wymamrotała niepewnie Revellon.
– Tak. Czemu pytasz? – Malon uniosła lewą brew.
– Na „Latającym Holendrze” coś mówili… – odparła, wymyślając na poczekaniu jakąś wymówkę. – Angelica… pomożesz mi to wszystko poukładać?

~~~~~~~~~~~~ 

Dzień dobry :D 
Powiem szczerze, że dla mnie był średni, ale czytając to powyżej jakoś się weselej czuję. Oczywiście mam "mnóstwo czasu na pisanie, czytanie itp", więc nie wiem jak będzie z notkami. ale jako, że na tym blogu mam sporo zapasu, to tutaj powinno być dobrze. Gorzej z SW... ale dobra, odbiegam od tematu. W każdym razie: rozdział jest dość krótki i musicie mi wybaczyć, ale następne są dłuższe. Tutaj nic takiego się nie dzieje, nie ma Anny (która jest w kolejnym rozdziale więc spokojnie), jest ogólnie tak bardzo o niczym, ale to przejściowe. No ale pojawia się Elizabeth! Za kilka rozdziałów będzie tam trochę więcej o niej i Willu. A tak z innej beczki: nie wiem czemu, ale ostatnio coś polubiłam Barbossę xD Czy to znak, że ze mną gorzej, czy może objaw mojego dziwnego gustu co do postaci filmowych/serialowych/książkowych/blogowych? Nie wiem, nie wiem. Cieszę się, że trochę osób czyta tego mojego bloga, bo poczytalność w ostatnich dniach spada (nie tylko moja, ogólnie na bloggerze).  
No to co, ja będę lecieć, może zrobię jeszcze to durne zadanie domowe z techniki. 

Rozdział dedykuję Lilie, której komentarze, uwagi opinie bardzo mnie motywują :)