środa, 25 stycznia 2017

23. Niemiłe towarzystwo

https://31.media.tumblr.com/1291f60341c07cada5236df366bb70fa/tumblr_inline_n1t3xtWmRu1s9x8us.gif


Znowu to samo – sylwetka znajomego mężczyzny. Jego dziwna, charakterystyczna twarz.
W drodze do najbliższego tandetnego baru, którym okazał się „Gościniec Barry’ego”, Elizabeth rozglądała się bacznie, wypatrując tegoż człowieka. Jeśli to był on… Wiedziała, po co tu przybył. Znowu musiał kombinować. Swoją sytuację bardzo trafnie mogła podsumować słowem "problem".
Dziwnie było jej zabierać Jacka w takie zapchlone miejsca jak „Gościniec”, ale nie miała wyjścia. Poza tym… Trochę ją denerwowało, że niektórzy mężczyźni z jej załogi dziwnie zerkali na jej synka. Co, dziesięciolatek w załodze piratów – czy to powinno kogokolwiek dziwić?
Mary śmiało pociągnęła za klamkę grubych, drewnianych drzwi. Od razu uderzył ich zapach niemytych od dłuższego czasu podłóg, piratów, którzy nie zażywali prysznica od trzech tygodni i tym podobnych. W oczach małego Turnera Elizabeth dostrzegła cień przerażenia, ale szybko to ukrył. Wiedziała, że starał się zachowywać dzielnie.
Weszli do środka.
Istnieją trzy rodzaje Okropnych Pirackich Knajp: pierwsza jest najbardziej łagodna – ludzie siedzą, upici, czasem coś krzyczą, muzykanci brzdąkają na rozstrojonych instrumentach. Druga jest o poziom gorsza: roznegliżowane kelnerki uganiają się za pijakami, nosząc kufle piwa i powodując ogólne zamieszanie. Ale ta trzecia oprócz tego wszystkiego, jest przepełniona nieuzasadnionymi bójkami, strzelaniem do siebie z pistoletów i innymi bardzo, BARDZO dziwnymi rzeczami. Jak można się łatwo domyślić, trafili właśnie do tej trzeciej knajpy.
Turner od razu zauważyła brzydką twarz Barbossy, siedzącego przy jednym ze stolików. Jednak nie był sam – tam był jeszcze ten człowiek. Teraz już była pewna, że to on. Widziała go na targu, ale nie mogła uwierzyć, że przybył aż tu. No dobrze, nie mogła powiedzieć, że nie chciała się z nim spotkać. Tęskniła, to prawda, ale jeśli tutaj przybył to powód był jasny – wskazówka Lettego.
– Jack Sparrow! – Krzyknęła  trochę zbyt głośno, ale i tak nikt, oprócz samego Kapitana Perły, nie zwrócił na nią uwagi.
– Elizabeth Swann! Czy może raczej… Turner!
 Wyszczerzył się, zrywając z miejsca i podbiegł do kobiety. Zastygli na chwilę w morderczym uścisku, po czym Sparrow zwrócił swój wzrok ku małemu chłopcu o czarnych oczach.
– A co my tu mamy? Zrobiliście sobie z Williamem dzieciaka? Ooo, ależ dawno nie prowadziliśmy porządnej rozmowy! – dodał.
Blondynka poczuła, że się rumieni i odparła tylko coś w stylu „Mhm…”. Czasem nie mogła się nadziwić, jak wielkim nietaktem wykazywał się Jack. Nic a nic się nie zmienił – te same wiecznie rozbiegane oczy, ten sam irytujący uśmieszek pirata.
– Och, jak mogłem zapomnieć!
Wyrwał się, pchając ku Elizabeth dość wysoką brunetkę, która – gołym okiem dostrzec by można – była pociągającą piratką. Nie dało się jednak nie dostrzec determinacji i niezależności w jej oczach – czegoś, czego od zawsze uczyła się Swann, ale do dziś dzień nie potrafiła w pełni nad sobą zapanować.
– Drogie panie, pragnę was sobie przedstawić. Elizabeth Swann-Turner-Czy-Jak-Ci-Tam-Teraz – to jest Angelika Malon. Angeliko Malon, to jest Elizabeth Swann-Turner-Czy-Jak-Jej-Tam-Teraz. – Skłonił się nisko, chwiejąc się lekko. Niepewnie podały sobie ręce, a blondynka zanotowała w pamięci, że dziś wieczorem udusi tego durnia.
Niestety, nie przewidziała faktów.

~~

Jack siedział cicho u boku matki, która prowadziła zawzięte dyskusje na jakieś dziwne, niezrozumiałe dla niego tematy o piratach. Mary, ta fajna dziewczyna, która pomagała mu w pakowaniu się, gdzieś zniknęła. W ogóle, cała załoga gdzieś zniknęła. Ten bar był dziwny: starał się nie patrzeć na pijanych piratów, którzy strzelali do siebie i oblewali się wzajemnie alkoholem.
– Czarna Perła, co? Jest w zupełnie innym porcie. – Odezwał się mężczyzna w czarnych włosach, który miał takie same imię jak Jack.
– Ech, Sparrow – roześmiał się Barbossa – Przecież dobrze wiesz, że ci jej nie zabiorę po raz kolejny. Czyżby strach cię obleciał? No, powiedz, kiedy ostatnio widziałeś swoją Perełkę?
Tamten zrobił dziwną minę, ale Turner nic nie rozumiał z tej ich paplaniny, spojrzał więc w innym kierunku. Przez okno zobaczył mężczyzn w czerwonych mundurach, którzy trzymali w rękach długie karabiny, a przy pasie mieli przyczepione miecze.
Nie spodziewał się, że właśnie ci mężczyźni wpadną do baru. Gdyby nie jedna dziewczyna…

~~

Angelika siedziała obok Julii i zastanawiała się, co się stało tej chudej blondynce. Siedziała cicho jak grób, nerwowym wzrokiem błądząc po twarzach klientów „Gościńca”. Coś musiało ją niepokoić. A może po prostu znalazła się w dziwnym położeniu? Cóż, jakby nie patrzeć, syn Elizabeth był jedynym (poza Revellon) niepełnoletnim członkiem załogi…
Malon zlustrowała wzrokiem tę blond kapitan, Elizabeth. Ponoć była królem Trybunału Braci… Ale nie tak ją sobie wyobrażała. Cóż, nie każdy jest tym, na kogo wygląda, powtarzała w myślach. Chociaż piraci… No i jeszcze ten cały durny trybunał. Po co w ogóle powstał? Cieszyła się, że ona nigdy się nie mieszała w te sprawy. Słyszała co nieco o tamtym zgromadzeniu.
Elizabeth spojrzała wymownie w sufit, gdy po raz kolejny Jack i Barbossa rozpoczęli kłótnię o Czarną Perłę. Hector oczywiście posiadał już własny statek, ale: 1) Był pijany; 2) Im więcej tym lepiej, a z czasem może stworzy nawet własną flotę. Angelika powoli też miała już dość.
– Nie martw się, ja przeżywałam o to całą wojnę. – Odezwała się w końcu Turner. – W czasach, kiedy byłam jeszcze szlachcianką… Cóż, powiedzmy, że Jack i Barbossa nie byli najlepszymi przyjaciółmi.
– Mhm. – Mruknęła brunetka, kładąc rękę na brudnym stole. – Od dawna się znacie?
– Tak, od… trzynastu lat. – Zmarszczyła czoło, jakby dopiero sobie uświadomiła, ile czasu minęło od tamtego dziwacznego dnia. – W tamtych czasach życie było o wiele prostsze.
Angelika skrzywiła się, przypominając sobie swoje „13 lat temu”. Była wówczas w zakonie, chciała zostać porządnym człowiekiem. Ach, aż do dnia, w którym napadnięto klasztor i porwano siostry jako zakładniczki. Musiała trafić na Sparrowa.
Usłyszała nieznaczny zgrzyt. Albo skrzypnięcie… czegoś… Niepirackiego. Rozejrzała się, a jej wzrok padł na w połowie wybitą szybkę, pokrytą grubą warstwą kurzu. Oddział mężczyzn w wojskowych mundurach przemierzało ulice.
– Barbossa. Co oni tu robią. – Spytała stanowczo, mając wrażenie, że stary kapitan już dobrze wie, o co chodzi.
– Aa… E! Tych kilku przyjaciół chcą coś od nas za porwanie jakiejś tam damulki… Hahaha! – Śmiał się jak głupi, a sześć promili w jego krwi pracowało na najwyższych obrotach.
– Gliny! Zbieramy się! – Zdążyła jedynie krzyknąć, ponieważ właśnie w tej chwili do baru wpadło kilku niemile widzianych gości.
To działo się jak przez mgłę. Ludzie uciekali, krzyczeli, rzucali w oddział wszystkim, co mieli pod ręką – oni jednak zmierzali w stronę Barbossy.
– Jack! Uciekaj! Ukryj się… Uciekaj! – Wrzasnęła Elizabeth, a chłopiec pobiegł. Hector nie zamierzał odpuścić i również ruszył przed siebie.
– Stać! Jesteście zatrzymani! – Wrzasnął ktoś z wojskowych.
– Wiesz gdzie mam twoje zatrzymanie? – Uśmiechnął się do niego Sparrow, po czym uniósł kolano, z całej siły uderzając go właśnie… tak. – Tutaj.
– Wiesz co – odezwała się Angelika – Dobre to było. Miewasz przebłyski geniuszu.
Zwijający się z bólu facet zawył, ale reszta jego kolegów nie odpuściła tak łatwo. No i się zaczęło.
W ruch poszło właściwie wszystko – miecze, krzesła, pistolety, noże, buty, pięści… Po prostu rozpętała się typowa piracka bitwa. Malon kątem oka dostrzegła Elizabeth, która walczyła jak demon. Niestety, była cholernie dobra. Zapisała w głowie, że muszą się kiedyś zmierzyć.
Odbiła cięcie miecza za pomocą kawałka drewna. Przeskoczyła nad beczką z winem. Wyżywała się na wszystkich mundurowych, odpłacając się za zdrady, głupotę, upartość i chciwość królowi. Co z tego, że nawet go nie znała? Co z tego, że nic jej nie zrobił? Każdy władca jest co najmniej dziesięć razy gorszy niż najgorszy pirat. Królowie to durni tchórze.
Julia cofała się coraz bardziej, nie wiedzieć czemu w ogóle nie atakując. Angelika miała wrażenie, że Revellon nie chce zrobić krzywdy tym psom… Ale czy to możliwe?
– Julia! Uważaj… – niestety, było za późno. Jeden z mundurowych podszedł do siedemnastolatki od tyłu i uderzył ją w tył głowy strzelbą, tak, że upadła na ziemię nieprzytomna.
Następne, co pamiętała Angelika, to rozmywający się obraz, a następnie całkowita ciemność.
~~~~~~~~~*******~~~~~~~~~~
Dzień dobry!
Nie sądziłam wcześniej, że ten rozdział tak mi się spodoba, ale jest faktycznie spoko O.o
Byłam dziś w kinie na bajce "Ballerina" i serdecznie polecam xD Oprócz tego to... chyba nic nie mam do dodania, także do zobaczenia!

środa, 18 stycznia 2017

22. Nadzieja czyni cuda

http://www.bank-zdjec.com/foto3/5341_b.jpg 


Henry siedział na swoim łożu, popijając zioła lecznicze. Ostatnimi dniami jego zdrowie było od znakiem zapytania. Anny nadal nie było, ale nie miał serca zabijać Chrisa, który starał się na wszystkie sposoby. Poza tym, co powie Anna, gdy wróci i zastanie uciętą głowę swojej miłości? Zapłacze się na śmierć.
– Królu, ktoś do ciebie. – poinformował go strażnik o brązowych włosach i ciemnej karnacji.
– Wpuść. – wydusił, krztusząc się herbatą ziołową. W drzwiach do komnaty stanął wysoki mężczyzna o muskularnej posturze i blond włosach. Był elegancko ubrany, ale widać było po nim zmęczenie i utrudzenie.
– Wasza Królewska Mość, przynoszę dobre wiadomości z pałacu króla Damiana Daniela Deverona – Skinął głową na odźwiernych, a ci posłusznie wyszli i zamknęli za sobą drzwi. W Sali zapanowała głucha cisza, jeśli nie liczyć sapania władcy prowincji Port Royal. Jego oddech był niezdrowo piszczący, czasem przeplatany kaszlem.
– Co masz mi do powiedzenia. – Henry poprawił się na łóżku, aby wyglądać na mniej chorego, niż był. Prawdę mówiąc, goniec był załamany stanem starszego mężczyzny. Brookley dobrze widział współczucie w oczach młodzieńca, ale nie chciał pokazać swojego załamania. To wszystko przez tych okropnych piratów.
– Księżniczka Anna jest u księcia Andrewa w pałacu. To znaczy… – Mężczyzna w skrócie opowiedział to, co przekazano mu w La Calle. Z każdym kolejnym słowem król nabierał kolorów. Możliwe, że nadzieja czyniła cuda, jak to mówiła królowa Miranda za życia.
– To… To cudownie! Musimy natychmiast ją odebrać! Zawołaj tu panicza Chrisa, już! – Uradowany Brookley aż cały się świecił. Jego życie nabrało sensu. Chciał odzyskać ukochaną córkę. Wiedział, że nic jej nie jest i że znajduje się w dobrych rękach.

~~

Julia myślała, że zwariuje, idąc w czterdziestostopniowym upale, z Jackiem jęczącym jej nad uchem, że nie ma Rumu i chce wracać do Perły, z narzekaniem Angeliki, że Sparrow powinien się wcześniej zastanowić, że nie powinien być w takim razie kapitanem, skoro nie umie normalnie poprowadzić wyprawy, z Gibbsem, który wciąż nie był pewny, czy warto było tu iść, oraz z załogą, która non stop pytała, dokąd właściwie idą i czy w ogóle ta cała wskazówka Lettego istnieje. Sama pragnęła już tylko walnąć się na swoją koję na pokładzie Czarnej Perły i zasnąć, ale nie narzekała. Zastanawiała się też, jakim cudem ktoś z takim beznadziejnym charakterem jak ona, w ogóle mógł się przenieść w czasie. No bo tak na dobrą sprawę: każdy bohater książkowy czy filmowy, o jakim słyszała, miał jakieś szczególne cechy – na przykład Percy Jackson. Nadpobudliwy, niegrzeczny, ale także niesamowicie odważny i ambitny. Miał swoje cechy „specjalne”. Ona czegoś takiego nie miała – charakter Julii niczym się nie wyróżniał. No bo co: nie była buntowniczką z problemami, nie była jakąś księżniczkową damulką, nie była żadną… Właściwie była nikim.
– Wkurza mnie to wszystko! – W końcu nie wytrzymała. – Angelika i Jack – ogarnijcie się i przestańcie się wreszcie kłócić, do cholery! A cała reszta niech się zastanowi nad swoim życiem i niech słucha się… kapitana. – Ostatnie słowo wypowiedziała tak, jakby właśnie połknęła kęs zgniłego jabłka.
– Coś ci nie pasuje, skarbie? – Złoty ząb Sparrowa błysnął w słońcu. Revellon miała ogromną ochotę odpowiedzieć „Tak! Nie ogarniam tego, że istniejecie i że jestem trzysta lat do tyłu!”, ale zamiast tego wykonała faceplam.
– Posłuchajcie, jesteśmy już blisko plaży, blisko miasta z portem. Po co się teraz kłócić? – Uniosła brew.
– Cudownie, ale wytłumacz temu kretynowi…
– Nic nie będę nikomu tłumaczyć, jasne? – Przerwała Angelice, a kobieta uniosła ręce w geście poddania, co trochę nie zgrywało się z jej charakterem, ale Julia nie zamierzała się nad niczym zastanawiać.

Znaleźli się finalnie w dość ładnym miasteczku, przepełnionym kupcami i handlarzami. Było to po prostu miejsce interesów. W dodatku w porcie stały całkiem ładne statki.
Na widok jednego z nich Sparrow przystanął, lustrując go wzrokiem. Julia pomyślała w pierwszej chwili, że musi być piracki, ale potem nie była już tego taka pewna. Żagle były w kolorze nocnego nieba, a na nich piętrzyły się białe kształty – półksiężyc i dwie mniejsze gwiazdy. Kadłub był dość obszerny, ale wyglądał na zbyt zadbanego, jak na piratów.
– Drogi Joshonny, zdaje mi się, że odnaleźliśmy starą przyjaciółkę. Chyba wiesz, o co mi chodzi. O, proszę, jest tu i Zemsta! – Jack przechadzał się wzdłuż brzegu swoim charakterystycznym stylem, oglądając cumujące tu galeony. Jeden z nich był naprawdę przerażający i Revellon była pewna, że należał do prawdziwych, okrutnych piratów. Jego maszt zdobił szkielet i zastanawiała się, czy był z plastiku. Szczerze w to wątpiła.
Tymczasem kapitan zachowywał się tak, jakby właśnie zobaczył ducha: rozglądał się na wszystkie strony, od czasu do czasu chowając się za Gibbsem. Angelika wyglądała na nieobecną. Właściwie można było tylko podziwiać uroki tego miasteczka – siedemnastolatka nie była nigdy na takiej wycieczce do ruin starych miast, ponieważ: 1) Jeszcze klika lat temu była dzieckiem całkowitej destrukcji i wszystko, czego się dotknęła, dziwnym trafem się psuło; 2) Mieszkała w Kalifornii i wychowała się w miejskiej dżungli; 3) Niezbyt ją to interesowało. Dziś jednak nie mogła oderwać wzroku od uroczych domków, targów czy kamienic.

~~

Barbossa siedział w knajpie przepchanej pijakami, piratami i innymi paskudztwami. Głupia dziewucha! Jakim prawem w ogóle im uciekła?!
Nie myślał już racjonalnie, dolewając sobie kolejną dawkę czerwonego wina do drewnianego kubła. Wypił już chyba z siedemnaście pełnych – nic więc dziwnego, że mózg nie funkcjonował prawidłowo. Taka ilość alkoholu powali nawet najlepszego pirata. Pozostała część załogi nie miała się lepiej. Większość spała na podłodze lub leżała na stołach, a zawartość alkoholu wahała się od dwóch do pięciu promili.
Swój wzrok Hector utkwił jednak w czymś innym. Ktoś… Ktoś znajomy. Widział kogoś. Nie potrafił tylko określić, kto to. Obraz przed oczami mu się rozmywał, jakby cały świat pływał w wodzie. Niestety, chyba troszeczkę przesadził.
– Hector! – Usłyszał głos znajomego pirata… Tak. To był on. Czarnowłosa kobieta w przewiewnej białej bluzce z dużym dekoltem zaśmiała się, co zabrzmiało trochę jak baran.
– Witaj, Jack! – Starszy rozłożył ręce, zapraszając przybyszy do stołu.

~~

Jack patrzył na Orę wielkimi, błyszczącymi oczami. Jego walizka stałą już przy wyjściu, płaszcz i buty były gotowe do włożenia. Grubsza kobieta ściskała w dłoni chusteczkę, która i tak już była cała mokra od łez. Starszy mężczyzna, zwany przez chłopca „Dziadkiem”, stał nieopodal. Wyglądało to niemal jak pożegnanie na pogrzebie. A najgorsze było to, że Elizabeth nie mogła nic z tym zrobić. Tak, jasne. To wszystko jej wina – ona zabiera stąd Jacka, mimo, że nie było jej przez rok. Ale była piratem.
– Będziemy o tobie pamiętać, kochany. – Powiedziała cicho siedemnastoletnia blondynka. To ona opiekowała się chłopcem od dwóch lat, po tym, jak poprzednia niania spaliła pół mieszkania, gotując zupę. Turner wiedziała, że jej synek przywiązał się do Ory.
– Następnym razem, jak się spotkamy, będę już duży i będę prawdziwym pir…
– Tak, kochanie. Ale chodź już, musimy się z kimś spotkać. – Przerwała mu kobieta, omijając temat piractwa. Kto wie, jakby to się skończyło.

Po chwili szli już ciasną uliczką, pełną kupców i żebraków. Typowe miasto.
– Mamo – zaczął Jack – wiesz, jak będę prawdziwym piratem, to wrócę tu kiedyś i zabiorę Orę do pałacu króla Deverona.
Elizabeth wbiła wzrok w uliczny gwar, poszukując Mary. Umówiły się na głównym targu z resztą załogi (w sumie było ich 24), ale póki co ich nie widziała. Niestety przed oczami przemknął jej obraz kogoś bardzo znajomego… A może jej się zdawało. Nie, to przecież niemożliwe.
– Mówiła, że tam jest taki książę i że ona chciałaby wziąć z nim ślub. Podobno on jest młody i przystojny. – Dziesięciolatek uniósł lewą rew, przyglądając się matce.
– Co? Aaa, tak, książę. Ale… O, chodź. Poznasz swoją załogę. – Westchnęła, ale jej mina nie wskazywała na wyluzowanie. Gdzie jest Barbossa? Co z tą dziewczyną?
Tymczasem podeszli do grupki stojących przy stoisku z darmowymi próbkami wódki tradycyjnej „Karminka” piratów i piratek. Elizabeth widziała ekscytację i podniecenie na twarzy jej syna: wyglądał, jakby zobaczył załogę Devy’ego Jones’a, zanim…
– Cześć, kompania. – powiedziała, odganiając od siebie wszystkie myśli. Dwadzieścioro troje osób odwróciło głowy i entuzjastycznie przywitało panią kapitan, ale ona miała wrażenie, że starali się z całej siły nie patrzyć na Jacka.
– Złapaliście Barbossę? Albo przynajmniej wiecie, gdzie jest? – spytała, na co oni wykazali niezwykłe zainteresowanie swoimi zniszczonymi butami. – Wiedziałam. Dobra, gdybym była okropnym starym, śmierdzącym dziadem, to dokąd bym poszła?
– Do baru – Uśmiechnęła się Mary.

~~~~~~~~~~~********~~~~~~~~~~ 
Dzień dobry wszystkim ^^
Rozdział zdecydowanie dla miłośników Julii, chociaż, o ile się nie mylę, są takie z jeszcze większą ilością tej oto pani *grzebanie w pamięci*, tak chyba coś takiego było. Teraz, gdy ja mam ferie, proponowałam Wam dodatkowe rozdziały, ale jednogłośnie ogłosiliście pod rozdziałem 20, że nie ma być niczego takiego. Oprócz tego wzięłam się za siebie i poprawiłam nieco błędy w rozdziale 1 i prologu. Stworzyłam też nową stronę - Mapy. Można tam znaleźć (na razie) tylko mapę Włoch z zaznaczonymi dwoma miejscami, więc polecam zajrzeć, jeśli się pogubiliście I od razu uprzedzam, że nie wszystko, co tam jest (a właściwie NIC, co tam jest) jest realne (dorobiłam Włochom wyspę! XD). Z czasem dojdzie więcej map i jeszcze bardziej zniekształcę kulę ziemską (mam nadzieję, że Wasze głowy nie). 
Aha, i zaktualizowałam Bohaterów!

Do zobaczenia za tydzień :)

środa, 11 stycznia 2017

21. Miłość jest ślepa

http://data.whicdn.com/images/23682556/large.gif 


Anna siedziała na miękkim fotelu, z lekkim uśmiechem popijając herbatę i grzejąc się przy cieple kominka. Miała na sobie białą piżamę z dość dużym dekoltem, a na to narzuconą jedwabną pelerynę w kolorze czerwonym. Wyglądała i czuła się już znacznie lepiej. Andrew usiadł naprzeciwko, wbijając wzrok w dziewczynę.
– Dobrze, że jesteś. Tęskniłam – przyznała.
– Ja też. – Zaśmiał się sucho. – Niedługo znów odejdziesz. Wysłałem swojego najlepszego i najbardziej zaufanego gońca z powiadomieniem, że przebywasz u mnie w pałacu. Uprzedziłem go, że mój ojciec nic nie wie.
– Dziękuję. Trochę szkoda mi opuszczać wzgórze La Calle. Tutaj czuję się zawsze tak… Ciepło i przytulnie. – Upiła łyk trunku. – Ale też bardzo tęsknię za ojcem. Wiem, że po stracie mamy… Nie jest już taki sam. Szybciej się denerwuje, a moja nieobecność przez tak długi czas mogła go doprowadzić do ciężkiego stanu psychicznego…
Brunetka zawiesiła się przez chwilę, spuszczając wzrok. Oczywiście Andrew wiedział o wszystkich tych problemach, ale nieswojo się czuła wypowiadając te słowa. Ta przygoda z Piratami nauczyła jej jednego: nie ufaj zbyt łatwo. Ba, nawet prawie nikomu nie ufaj. Musi być silna i znać wartość swojego słowa.
– Spokojnie, rozumiem. Zawsze będę cię wspierać. – Wstał i podszedł do Brookley. – Chodź, pokażę ci coś.
Zaciekawiona ruszyła za Deveronem. Udali się – tak jak wcześniej przypuszczała – do jego pracowni artystycznej, w której codziennie spędzał godziny na lepieniu naczyń z gliny. Musiała przyznać, że miał talent. Już w wieku dziecięcym jego garnki budziły podziw wśród dworzan. Z roku na rok szło mu coraz lepiej. Przypomniało jej się, jak w poprzednie Boże Narodzenie ulepił dla niej figurę Apollina. Uwielbiała mityczną historię o greckim bogu sztuki – inspirowały ją jego poematy, pieśni i talenty. Cały zbiór opowiadań o tym bożku był w jakimś sensie niezwykły.
Tym razem zaś nie zastała podobizny Apollina. Po otworzeniu małych drzwiczek we wschodniej części komnaty znalazła się w istnej mieszaninie farb, gliny, pobrudzonych chusteczek z jedwabiu, których Andrew bardzo inteligentnie używał do czyszczenia koła garncarskiego. Nie to jednak przykuło jej uwagę – w końcu doroczne wizyty przez dwadzieścia lat robią swoje. Dziś na smutnych, szarych betonowych ścianach widniały malunki – czasem były to krajobrazy, a czasem po prostu nic nie znaczące wzorki.
– Widzę, że odkryłeś w sobie malarza – Zaśmiała się słodko.
– Może trochę. Zacząłem dekorować moje naczynia farbami na wiosnę. Dużo ćwiczyłem. – Pokazał na beznadziejny portret Jerzego V, znajdujący się w jednym z rogów pomieszczenia.
– Na ścianach. – Westchnęła.
– Największym moim celem było coś, czego jeszcze nie ukończyłem. – Z wielkiego, drewnianego pudła wyjął naprawdę szeroki wazon. Malunek przedstawiał rodzinę Królewską: był tam król Damian, nieżyjąca już jego żona Aurelia, Andrew, a obok stał Henry Brookley.
– Ooch… Chcesz zrobić…
– Tak. Szkoda tylko, że nie umiem Cię namalować. – zarumienił się – Chyba zbyt rzadko się widujemy.
– O wiele za rzadko. – przytaknęła, marszcząc brwi. – A gdzie moja matka?
– Nie zrozum mnie źle. Po prostu jej nie pamiętam. Jedyny portret Mirandy znajduje się u Ciebie, a wiem, że jest dla króla Henrego bardzo cenny.
Anna położyła dłoń na pustym miejscu. Brakowało tylko jej. Przez głowę przebiegła jej niebezpieczna myśl, która siedziała tam już od dłuższego czasu.
– Coś się stało? Zbladłaś. – Deveron odwrócił się i położył dłoń na ramieniu przyjaciółki, a ich twarze znalazły się niebezpiecznie blisko.
– To nic takiego, po prostu trochę martwię się o ojca. – Wymamrotała, jednak cała drżała. Nie wiedzieć czemu czuła się tak nienasycona. Niedokończona, nienapełniona czymś… Dlaczego właśnie teraz?
Poczuła na sobie oddech mężczyzny. Był jak zwykle miętowy, zapewne od herbaty. Jego głębokie, niebieskie oczy przenikały ją od środka. Czarne, bujne włosy jak zwykle porozrzucane były na wszystkie strony. Dotknęła dłonią jego twarzy.
Zamknęła oczy i pocałowała go. Był to ich pierwszy pocałunek. Anna poczuła się tak, jakby właśnie wznosiła się do nieba. Od lat ta myśl siedziała jej w głowie, ale nie mogła sama przed sobą się do niej przyznać.
Po czym pomyślała o swoim ślubie z Chrisem i wszystko legło w gruzach.
– Andrew, zaczekaj… Ja nie mogę. – Z ciężkim sercem odsunęła się do tyłu. Zaskoczony chłopak osiągnął szczyt w Poziomie Czerwonej Twarzy.  – Ja… Przepraszam, że do ciebie nie napisałam… Albo że ci nie powiedziałam…
Deveron wciąż wpatrywał się w nią wielkimi oczami, a ona starała się na niego nie patrzeć. To tylko pogorszyłoby sytuację.
– Jestem zaręczona. Właściwie nie wiem nawet, czy mój ślub już minął. To znaczy… Miał być za pięć dni, kiedy zostałam porwana. Ale Chris mnie nie znalazł i trafiłam do ciebie… – Do oczu napłynęły jej łzy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo zauroczona była swoim narzeczonym. Przecież nawet gonie znała. Nie wiedziała o nim zupełnie nic. Ale był bogaty, przystojny, miły…  
– Jaki Chris?! O czym ty mówisz? – Mina mężczyzny z każdą chwilą przechodziła ze zdziwionej z coraz bardziej rozzłoszczoną.
– Chris Rodriguez. To znaczy… Mój ojciec miał wysłać wam zaproszenie na ślub. To było pięć dni temu…
– Anna, do cholery, CO TY GADASZ?! – Wrzasnął w końcu, po czym zapanowała cisza. Kobieta bez słowa osunęła się na ziemię. Cały czas cicho szlochała. Jeszcze nikt nigdy bezkarnie tak na nią nie krzyknął. Ale nie chciała skazywać Andrewa na karę – całkowicie się z nim zgadzała. Co ona wygadywała? Kim w ogóle był Chris? Ano, możnym księciem! Ojciec wybrał go nie patrząc na charakter – liczyła się kasa. Zresztą co tu dużo mówić – dla brunetki też liczyła się kasa. Była tak zaślepiona…
– Przepraszam. – Powiedział troskliwie po chwili milczenia Deveron. – Nie… Ja tylko…
– Ale ja nie chcę tego ślubu, And. Teraz dopiero widzę, jak wielkim błędem było zgadzanie się na ten układ. – Podniosła się, spoglądając w stronę drzwi. – Ale nie ma odwrotu. Dziękuję ci za wszystko, ale za błędy się płaci. A za ten zapłacimy oboje. 
Skierowała się do wyjścia, po chwili dodając – Aha, a to, co dzisiaj tu zaszło… To się nigdy nie stało. Nie chcę mieć kłopotów i nie chcę, abyś ty miał kłopoty.
Wybiegła, zamykając za sobą drzwi i pozostawiając dwudziestolatka samego w pracowni artystycznej. Przemierzyła szereg stopni i znalazła się na drugim piętrze pokoju Andrewa, gdzie przygotowane było dla niej łóżko i suknia na jutro. Miało być cudownie… Ten pobyt miał być wyjątkowy. Teraz musiała to wszystko odkręcić. Wiedziała, że zraniła przyjaciela. Ale nie chciała, aby tak było. Wstyd powiedzieć, ale pierwszy raz żałowała, że złamała komuś serce. Każdy inny dworzanin czy urzędnik, który się za nią uganiał, został wyśmiany i odrzucony.
Położyła się w miękkiej pościeli, natychmiast zasypiając.

~~

Julia padała z nóg, ale była zadowolona. Na horyzoncie pojawił się zarys najwyższych budynków miasta. Nie miała zielonego pojęcia, co to za miasto i żywiła głęboką nadzieję, że to nie to samo, z którego wyszli… Kiedy to było? Kilka dni temu?
– Ruszać, się, parszywe łachudry! – Zakrzyknął Jack, radośnie idąc przed siebie. Jednak wyglądał na nieco zamyślonego, a może nawet przytłoczonego. Czasami miała wrażenie, że chciał zawrócić i w pięć minut znaleźć się z powrotem na… No właśnie!
Wiedziała, co tak bardzo martwi Sparrowa. Była to chyba jedyna rzecz, zdolna popsuć mu humor (poza rakiem Rumu, rzecz jasna).
Czarna Perła.

~~~~~~~~~~~~~~*************~~~~~~~~~~~~~
Hej :)
Sprawdzałam ten rozdział milion razy pod każdym kątem, więc mam nadzieję, że nie ma błędów. Znając życie coś się znajdzie. Chociaż takie to romansowe wyszło to... No cóż, sprawdzone pod okiem eksperta, Florence Star, której blogi serdecznie polecam oczywiście xD. Rozdział o Annie i jej rozterkach miłosnych O.O

Do zobaczenia!

PS: Rozdział ten napisałam cały w jeden wieczór.