środa, 29 marca 2017

32. Wenecja

https://guideimg.alibaba.com/images/shop/2016/01/07/67/hand-painted-oil-painting-on-canvas-grand-canal-venice-italy-painting_14556267.jpeg


Wenecja jest okryta sławą i od zawsze była. Niegdyś jako osobny kraj, potem jakoś to się poplątało i pozmieniało, że stała się częścią Włoszech. Wspaniałe budynki i mosty, krajobrazy, arystokracja, a później nowoczesne hotele… Jednak Julia nigdy tak naprawdę tam nie była. W rzeczywistości Miasto Na Wodzie było miliard razy piękniejsze, bardziej zaludnione i bardziej zanieczyszczone, nawet w tych czasach. W całym mieście unosił się niezbyt przyjemny zapach, sprawiający, że dziewczyna nie chciała znać składu tej wody. Jeśli chodzi o słynną arystokrację – bo, jeśli dobrze pamiętała, w tych czasach mniej więcej tacy ludzie się tu obracali – nie było tego widać. Owszem, wykwintne damy przechadzały się łabędzim krokiem (jest w ogóle coś takiego?) pośród uroczych uliczek, ale licznie występował też zwyczajny plebs, do którego właśnie oni się zaliczali.
– Tu na pewno nie będziemy się wyróżniać. – zaśmiał się pod nosem Andreas. – Wyglądamy jak siedem nieszczęść.
– Mają tu jakieś sklepy… targi z odzieżą? Albo punkty… pożywienia? – spytała Julia.
– Punkty pożywienia? Masz na myśli restauracje i bary?
– Mhm – mruknęła, przeklinając swoją głupotę. Tak bardzo chciała być „z tamtych czasów”, że zaczynała gadać jak prawdziwy kosmita.
 Przeszli jeszcze parę kroków, po czym skręcili w prawo, wkraczając tym samym do knajpy „BoonieBooom”.
Już sama nazwa nie zwiastowała nic dobrego.
Ale rozsiedli się przy jednym ze stolików. Teraz dopiero przyszło siedemnastolatce do głowy podstawowe pytanie – czym zapłacą? Jednak Rina rozwiała wszystkie wątpliwości, wyjmując z kieszeni potężny zwitek pieniędzy. Nie pytali, skąd je miała. Jeśli chodzi o piratów, to lepiej nie pytać. Chociaż… kim była Chong? Czy aby na pewno piratem?
To pytanie zupełnie straciło znaczenie, gdy tylko postawiono przed Revellon świeżą i pachnącą pieczeń. Pałaszowała mięso jak nigdy. Na ogół nie jadła mięsa (w przeciwieństwie do autorki :D), ale tym razem nic nie mogło jej zatrzymać.
– Nie jadłam niczego takiego od… dawna. – Zwierzyła się w końcu.
Ja też – przyznał chłopak, spoglądając podejrzliwie na Mandarinę, dłubiącą w swoich starych kartoflach. Jej mina była mieszanką tej groźnej co zawsze i nieco smutniejszej. – A ty co, nie jesz mięsa?
– Nie. Nie mogę.
– Czemu? – wyrwała się Julia, zapominając o konsekwencjach. Ale o dziwo japonka nie zmiażdżyła jej wzrokiem.
– Nienawidzę ziemniaków – mruknęła (Ja też. No ludzie, co za obrzydlistwo). Pozostała dwójka spojrzała po sobie.
– To się mija z logiką.
Obrzucili tamtą znaczącymi spojrzeniami, zmuszając szesnastolatkę do poddania się.
– Po prostu… obowiązuje mnie prawo ojczyste – zaczęła niechętnie. – W regionie, z którego pochodzę… kobiety nie mają żadnych praw. Muszą jeść tylko ryż, warzywa i ziemniaki. Są traktowane jak… no wiecie. Rzecz do robienia dzieci i sprzątania.
Przy ich stoliku zapadła cisza. Możliwe, że Julia nie znała się na tym jakoś szczególnie, ale wielokrotnie słyszała o takim systemie politycznym. Ale nigdy nie spotkała…
– To dlatego uciekłaś i stałaś się… tym, kim teraz jesteś? – odezwał się Feroux.
– Może. Po części… Dobra, nieważne. Musimy się stąd zmywać. – Machnęła ręką, powoli podnosząc się z miejsca. – Teraz tylko…
– Zakupy.

~~

Elizabeth nie miała problemów z odnalezieniem swojej załogi – dziewczyny udały się na targ zakupić (czytaj: ukraść) jakąś broń i zaopatrzenie, a mężczyźni nieco mniej odpowiedzialnie odpoczywali w barze przy dźwiękach nienastrojonego banjo i bójek pijaków. Biała Noc kołysała się przy brzegu, załadowywana beczkami z prochem i alkoholem.
– Możemy odpływać, kapitanie. – Usłyszała głos Grossa, drugiego oficera. Był to dość dziwny człowiek o ciemnej karnacji i trochę pulchnej twarzy. Nie wyglądał w żadnym stopniu atrakcyjnie, nie błyszczał inteligencją, ale Turner mogła na nim polegać – ot taki gość od brudnej roboty.
– No to płyńmy – rzuciła przez ramię. Niby to tylko kolejna wyprawa. Niby cieszyła się, że jej synek został bezpieczny tutaj, w La Calle. Czuła jednak niepokój.
 – Poradzimy sobie. – szepnęła Maria, pojawiając się nagle koło przyjaciółki.
– Pewnie tak. Zobaczymy.

~~

Anna rozglądała się dookoła, próbując odnaleźć się w tłumie pijaków. Tu było po prosu strasznie – zdecydowanie poniżej godności księżniczki. Jedyne co pamiętała, to przepychanki Jacka i Gibbsa, które umożliwiły im dostęp do stolika. Angelika usiadła koło niej, naprzeciwko mężczyzn.
– Pierwsza część planu za nami… – odetchnęła Malon.
– Jeszcze jakieś piętnaście czy dwadzieścia – mruknął Jack.
– Nie pomagasz.
– Nie miałem zamiaru. – odparł.
– Więc co robimy, kapitanie? – wtrącił się Gibbs, który powoli zaczynał tracić cierpliwość.
– Gdybyście nie pozwolili tamtej małolacie wtedy uciec, nie byłoby problemu. – wtrąciła się Anna.
– Jeśli masz z tym problem zamknij oczy i udaj, że go nie ma! – Uśmiechnął się kapitan, wyciągając do kelnerki rękę po kufel rumu. Upił łyk i dodał: - Mnie to bardzo pomaga.
– Problemy należy rozwiązać. – wycedziła twardo.
– Po co rozwiązywać, skoro można przeciąć? – Uniósł brwi i razem z Joshonnym zaśmiali się dziko.
– Jack, wiesz, gdzie jest Perła? – powiedziała po chwili Angelika.
– Według mojego kompasu znajduje się… – Przyglądał się uważnie wskazówce swojej busoli, która wirowała w kółko i nie mogła się zatrzymać.
Jeśli czymś takim posługiwał się ten obrzydliwy pirat, wolała nie myśleć, jak bardzo zakłamane są o nim legendy.
– Ten kompas nie działa – mruknęła.
– Że co? – Jack podniósł głowę i spojrzał dziewczynie w oczy. – „Ten kompas nie działa, kapitanie”. Powtórz.
– Nie.
– W takim razie bon voiage!
Błyskawicznym ruchem wyciągnął pistolet zza pasa i skierował w stronę Anny. Przestraszona wytrzeszczyła oczy, a jej oddech stał się nierównomierny i niespokojny.
– Nie zamierzasz chyba mnie zabić? Po czyjej jesteś sto…
– Jack. – Brookley usłyszała dźwięk odbezpieczonej broni, którą Angelika przystawiła do skroni Sparrowa. – Uspokój się.
– Ha! – Skierował swoją lufę na Malon, na co ona tylko westchnęła z niechęcią. Oboje wpatrywali się w siebie, jakby przeszukiwali sobie nawzajem dusze.
– Ten kompas nie działa, kapitanie królu! – wyrwała się w końcu przerażona księżniczka. Mężczyźnie najwyraźniej spodobał się epitet „król”, bo odłożył strzelbę i powrócił do picia rumu.
– Tak więc, jak już zapewne wspominałem, ale wątpię, czy komukolwiek chciało się wtedy zapamiętywać moje słowa, więc powiem jeszcze raz, musimy jak najszybciej zawinąć do Tortugi, aby odzyskać perłę. Nie powinno być z tym problemów, gdyż w tym jakże pięknym i sentymentalnym Port Royal jest statków bez liku – do wyboru do koloru!
– Mój ojciec… nie chciałby, żebym kradła.
– Panienko, nie mamy… cóż, wyboru. – odezwał się Gibbs, łagodnie unosząc brwi. On jedyny miał jakiś honor, albo chociażby ksztę współczucia.
– Jakoś to zrobimy. Jest z nami Kapitan Jack Sparrow, prawda? – wycedziła Angelika, patrząc wymownie na swojego kompana.
Co to będzie…

~~

Zakupy były chyba najprzyjemniejszą częścią całego pobytu w Wenecji, przynajmniej na początku. Wzdłuż jednej z uroczych uliczek stały rzędy kolorowych straganów – jedni sprzedawali jedzenie, drudzy tkaniny, jeszcze inni jakieś naczynia czy ceramikę. To było dla Julii niesamowite – zetknięcie z żywą kulturą przeszłości. Może powinna nakręcić dokument? Albo spisać wszystko, a jak już wróci… Nie. Co ona wygaduje? Ma wrócić do domu a nie rozkręcać biznes.
Mimo wszystko tętniący życiem targ zapierał dech w piersiach. Małe dzieci z rodzicami, damy w karocach, nastolatkowie w śmiesznych ubraniach… Tak niepodobne do współczesności. Ale który to był rok? Julia tak bardzo chciała wiedzieć…
– Hm, ile lat temu był pierwszy rok naszej ery? – wyjąkała. To było jedyne, co przychodziło jej do głowy. Straszna głupota.
– Ej, wszystko w porządku? Pierwszy rok naszej ery. No pomyśl, a który teraz mamy rok?
Andreas, no ja błagam. Teraz sarkazm?, pomyślała.
– Eee… tysiąc... pięćset…
– Masz jakieś wykształcenie? – przerwała Rina.
– O… oczywiście. Skończyłam szkołę – odparła, coraz bardziej się rumieniąc.
– Każdy głupi wie, że jest 1668. Dobrze się czujesz? – Japonka zmarszczyła brwi, przypatrując się uważnie siedemnastolatce.
– W porządku. Chodźmy już. Gdzie sprzedają ubrania?
Chong parsknęła śmiechem, wykonując faceplam.
– Dziewczyno, skąd ty się urwałaś? Ja rozumiem piractwo, ale ile butelek wypiłaś? Co, swoje ubrania dostałaś gotowe? A może sama sobie uszyłaś?
– Nie… dobra, nieważne. W sumie nie pamiętam. A co, moje ciuchy są złe? – spytała. Już nawet nie myślała, bo od myślenia o głupotach, które wypowiadała, mogła zwyczajnie zgłupieć.
– Są… ciekawe. Stroje regionalne Ameryki? – mruknął Andreas.
Revellon zaśmiała się głośno, wyrzucając z siebie kłębek emocji. Nie był to jednak nerwowy śmiech, ale taki codzienny, przypominający żarty z koleżankami w liceum. Ale… New Balance’y były tak bardzo regionalnym strojem Amerykan, że w sumie powinna przyznać rację, ale jakoś… Coraz bardziej zatracała się w kłamstwa. Powinna powiedzieć prawdę…

~~~~~~*******~~~~~~~
Hej!
Przepraszam, że dziś bez korekty, ale po prostu szkoła... Zostały mi tylko 2 rozdziały na sapas. 
Postaram się ogarnąć Wasze blogi, ale aktualnie dużo czasu na to nie mam. W weekend też mnie nie ma zbytnio, soł... No, ale jakoś to nadrobię, gdy tylko będzie okazja.
Do zobaczenia i dedykuję rozdział Emi <3

czwartek, 23 marca 2017

31. Pożegnanie

http://vignette3.wikia.nocookie.net/pirates/images/d/d2/William.PNG/revision/latest?cb=20080710211745


Anna jeszcze nigdy w życiu nie poczuła takiej ulgi na widok Jacka Sparrowa. W ręce trzymał kawałek szkła, który kiedyś zapewne był wylotem szklanej butelki po winie. Albo czymś gorszym. Na jego szeroko uśmiechniętej twarzy dało się dostrzec czerwone kropelki jakiegoś trunku.
– No, miło było, ale ratując ciebie mogłem niechcący wzbudzić czujność jakichś całych batalionów wojsk z tego pałacu czy coś Także wiesz, musimy się stąd usunąć. – Zasugerował, ale Brookley nie przeszło nawet przez myśl, aby zostawić tu ojca. Nie w takim stanie.
– Nie zostawię mojego taty – powiedziała, po czym pobiegła w stronę komnaty Henry’ego.
Jack mimo wszystko pobiegł za nią, co chwilę próbując namówić dziewczynę do ucieczki. Ach, kiedyś by tak zrobiła – ba, nawet kilka… naście dni temu. Zrzuciła z siebie dwadzieścia kilogramów samolubstwa, które dotąd przygniatało jej serce do podłoża, czyniąc je zimnym jak lód. Nie była świadoma swojej ślepoty.
Ale Chris ją zdradził. Ona porzuciła Andrewa ze złamanym sercem. Sprzymierzyła się z piratami. Po… no tak, dobra. Polubiła Elizabeth. Współczuła jej. Żałowała swoich czynów. A jej ojciec powiedział, że… że to jego koniec.
Nim zdążyła zwątpić i poddać się strachowi, otworzyła z hukiem drzwi do pokoju, w którym leżał Henry. Żył, ale jego oddech był równie świszczący co wcześniej. Brookley zupełnie zapomniała o Jacku, podbiegając do swojego rodziciela.
– Tatusiu, proszę, trzymaj się. – Złapała go za rękę, która trzęsła się przeraźliwie.
– Anusiu, posłuchaj mnie teraz – wysapał.
 – Nie, tato! To ty posłuchaj mnie! Nie umrzesz mi teraz… nie… – I zaniosła się płaczem. Trochę to potrwało, ale w końcu wydusiła ciche: Przepraszam, za wszystko. Byłam okropnym człowiekiem.
– Nie, moja kochana. Byłaś cudowna… ale… – Zakaszlał, a stróżka krwi spłynęła po jego suchej i bladej skórze twarzy. – Pamiętaj. Podążaj za tym, czego pragniesz. Teraz liczy się tylko twoje szczęście.
– Nie rozumiem… Zawsze miałam być idealną księżniczką. Tym, kim chciałeś, był była – dumną damą.
– Widzisz, bo to jest tak – jeśli jesteś śpiewakiem, na próbach wykonujesz utwory świetnie. A jeśli masz wystąpić przed publicznością… Wszystko się miesza. Coś rozumiesz. Coś innego niż tam, w małej sali na próby. Aaa…
– Tato, TATO! – Anna wpadła w szał – nie była w stanie powiedzieć, co wtedy się stało. Krzyczała, ale ojciec nie oddychał. Umarł. Odszedł. I nigdy nie wróci. Po raz kolejny z chęcią wyprułaby flaki temu idiocie Chrisowi. Pamiętała, że Sparrow chwycił ją za ręce i wyszedł na korytarz, niewiele mówiąc. Jak już trochę się uspokoiła i dzikie krzyki przerodziły się w cichy szloch, zdała sobie sprawę, że pirat jest niesamowicie poważny. To znaczy… nie skupiała się na nim, ale zauważyła, że nie odzywa się i jedynie przebiera oczami po całym holu. Potem uświadomiła sobie coś jeszcze dziwniejszego: nikt ich nie gonił. Nie szukał.
– Co się stało? – szepnęła, a jej głos brzmiał, jakby miała w gardle gwoździe i śruby. Gardło bolało ją niemiłosiernie, ale jakoś wcześniej się nie zorientowała.
– Chodźmy stąd, dobrze? Pałacowi zajmą się twoim ojcem.
Bez słowa ruszyli cicho korytarzem, stawiając niedbale kroki. Wzrok wbili w ziemię, ale Jack i tak co chwilę oglądał się dookoła. W pewnym momencie coś się stało i Sparrow podskoczył do góry.
– Jedną chwileczkę, księżniczko. Jeśli zdobędziemy łamacz, możemy odwrócić bieg czasu! Co oznacza, że twojego ojca da się wskrzesić! – powiedział, a oczy Anny zabłyszczały.
– Nigdy nie wierzyłam w tę przepowiednię o Skarbie Lettego. Ale zrobimy tak, jak ona nakazuje i przywrócimy mojego ojca do życia – odparła, biegiem rzucając się przed siebie. Sparrow popatrzył na nią jak na wariackiego chomika, ale pognał w ślad dziewczyny. MIała teraz nadzieję. Może naiwną, ale ją miała.

Dotarli do pozostałych, jakimś cudem, niezauważeni. Niezbyt wiele rozmawiali. Anna po prostu czułą czystą złość – na Chrisa Leona Rodrigueza może też, ale bardziej na samą siebie. Wplątano ją w coś, w co brnęła. Niedobrze.
A jednak… Jakaś szalona cząstka jej umysłu naprawdę mocno trzymała się myśli. Niebezpiecznej myśli. Wciągała ją od kilku dni, ale dzisiaj przeskoczyła z poziomu 10 do 10 000 (I to uczucie, kiedy w głowie siedzą mi jednostki pola… Matma, fizyka, pozdrawiam :D).
– I co teraz robimy? – spytała w końcu dwudziestolatka, a trzy zaskoczone spojrzenia znalazły się dokładnie na niej.
– No, naturalnie, szukamy załogi, łupimy jakiś okręt, płyniemy odbić Perłę, znajdujemy Julię Revellon i przyłączamy się do poszukiwania Wskazówek Lettego – wyrecytował Jack w taki sposób, jakby mówił „Wstajemy z łoża, ubieramy się, jemy śniadanie, idziemy na spacer w ogrodzie i przyłączamy się do zrywania polnego kwiecia”.
– Ale Kapitanie, „czarna Perła” jest przecież w tamtym porcie…
– Drogi Joshonny, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że Barbossa, widząc taką okazję, przepuści ją. On zawsze chciał dorwać się do mojego statku. Nie, do mojego marzenia. Wolności! To wbrew prawom, bo ja jestem tu kapitanem. Kapitan zawsze ma rację. – przerwał Sparrow.
– Ekhem, to tak jakby troszkę…. No, w sensie ta służba na Latającym Holendrze, całe zamieszanie z Davy Jones’em, dwa lata na Perle no i…
– Ach, zapewniam cię, panie Gibbs, że te szczegóły nie mają żadnego znaczenia.
Zabawne. Anna nie komentowała, ale ten cały „kapitan” zachowywał się dziwnie. To nie miało sensu. Jakby go w ogóle nie obchodziły jej losy, to, że straciła ojca.
– Przestańcie się bawić jak dzieci! Ja właśnie straciłam ojca! Okażcie chociaż krztę współczucia! – wykrzyknęła w końcu, ale jej głos brzmiał jak stare, nienaoliwione drzwi.
– Proponuję oszczędzać gardło, moja droga. A tymczasem czeka nas najprzyjemniejsza część całego planu – bar!

~~

Zadziwiające, jak łatwo przyszła im ucieczka z żółtego statku - pasażerowie transportowca nawet nie zwrócili uwagi na zeskakujących z kotwicy na pomost osobników. A może ich nie zauważyli. W każdym razie poszło nieźle.
Julia rozejrzała się wkoło. Pogoda nie różniła się zbytnio od tej w La Calle – śnieg pokrywał uliczki i dachy domów, z których unosiły się kłęby dymu. Ludzi było tu jednak znacznie więcej – pędzili gdzieś przed siebie, wozy konne i jakieś mniejsze karoce przemierzały metry brukowanych dróg.
– Skąd tu takie tłumy ludzi? – spytała w końcu.
– Wenecja – mruknął Andreas.
Jednak to miasto w ani jednym procencie nie przypominało Wenecji. Był tu port, owszem, ale – z tego co pamiętała – budynki wyglądały na zbyt biedne. No i żadnych rzek i innych wód. Przecież Wenecja to miasto na wodzie.
– Wenecja przyciąga tu ludzi, bo jest taniej. Wiesz chyba, o co chodzi – powiedziała Rina, ale Revellon zrobiła głupią minę. Japonka wywróciła oczami.
Jesteśmy w Joses. Jakieś pół mili (około 3,5 km) od Wenecji. Jako że noclegi są tam bardzo drogie, ludzie po prostu zatrzymują się tu, a w dzień wyjeżdżają do Wodnego Miasta – wyjaśniła.
Miało to sens, kto by nie chciał oszczędzać.
– W takim razie idziemy do Wenecji? – zdziwiła się.
– Musimy zdobyć cieplejsze ubrania i coś do jedzenia. A potem ruszamy dalej na zachód – powiedziała Hong.
Julii ścisnęło się gardło. Mogła przecież coś im pożyczyć – w torbie były koce, a na Rinę pewnie pasowałaby jakaś kurtka. Ale musiałaby się zdradzić… A tego nie chciała. Nie chciała myśleć, co będzie, kiedy wszyscy się dowiedzą. Może gdyby od razu wszystko wyjawiła, byłoby jej teraz łatwiej… Ale czemu miałaby wtedy myśleć racjonalnie? Przecież to ją oszołomiło.
– To… na co czekamy? – Zgrzytnął zębami Andreas.
– Julia ma ciepłe ubranie, więc to nie problem dla niej – mruknęła japonka.
Siedemnastolatka przygryzła wargi. Co ta dziewczyna do niej miała? A może chciała w ten sposób wyrazić zainteresowanie… Pochodzeniem? A może ona już wie? Nie, mimo wszystko Revellon będzie udawać, że nie zauważa wymownych reakcji…
Ruszyli w końcu przed siebie, nie odzywając się do siebie.

~~

Elizabeth wtuliła się mocno w pierś swojego synka.
– Dobrze, że wróciłeś do domu. Kocham cię, mój mały. Dzielnie sobie poradziłeś – powiedziała – Wiesz co, myślę, że chyba jeszcze cię stąd nie zabiorę. Popełniam błąd, chcąc to wszystko przyspieszyć. Mam za dużo na głowie.
– Mamo…
– Posłuchaj mnie teraz, Jackie. Muszę dziś odpłynąć, mam bardzo ważną rzecz do załatwienia. Muszę zrobić coś naprawdę ważnego… I… i mogę nie wrócić. Ale jeśli tylko mi się uda, od razu przypłynę tutaj z twoim tatą. Przysięgam. Ale ty się nie bój, dobrze? Trzymaj się dzielnie. Ćwicz sprawność i pomagaj Orze. – Złapała go za ręce, spoglądając w oczy swojemu największemu skarbowi. Nie mogła znieść myśli, że być może widzi go po raz ostatni…
– Kocham cię, mamusiu – odparł Jack, całując Swann w policzek. Ona odwzajemniła gest.
– Żegnajcie! – odetchnęła, wychodząc z domku przy małej, wąskiej uliczce. Teraz miała wyraźne cele – odnaleźć załogę, Barbossę, Jacka i spółkę, Julię, zdobyć Łamacz i na zawsze odmienić swoje życie.

~~~~~~~~**********~~~~~~~~~ 
Hej!
Ten rozdział wyjątkowo mi się podoba :o KIedy ja go pisałam!
Jak ten czas leci... Ach, ile szkoły. Teraz nadchodzą te
tygodnie mega zawalone testami itd. Dzisiaj (to znaczy teoretycznie wczoraj, bo piszę to 21.03.2017r.) był dzień wagarowicza i wiosny! Kto uciekł z lekcji? :P Ja nie, poszłam na koncerty do muzycznej :) 
Dedykacja leci do Leny Sokołowskiej. dziękuję, że zawsze jesteś ze swoim komentarzem ^^
PS: (23.03) Bardzo przepraszam za brak rozdziału, ale z powodu nauki nie mogłam go nawet opublikować >.< Dzięki dla Batgirl. Jest tu nowa notka dla ciebie xD♡

środa, 15 marca 2017

30. Tajna broń

https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/236x/12/ba/a8/12baa823f7c9c98102ec531008717427.jpg


Chris siedział spokojnie na fotelu obok łoża chorego króla. Mimo wszystko jego stan był już niemal krytyczny. Od kilku dni stary Henry nie ruszał się ze swojego posłania. Medycy pałacowi nie byli w stanie stwierdzić, co jest przyczyną. Sprowadzano najlepszych lekarzy zza granicy, ale i oni nie mogli nic stwierdzić.
– Co z moją córką? – spytał.
– Nie mamy na razie wieści, ale miejmy nadzieję, że wszystko będzie w porządku. Pewnie niedługo tu będzie. – odparł Rodriguez. Zastanowił się, czy to już. Czy powinien przestać się ukrywać, czy jeszcze pociągnąć tę grę. Był pewien, że stary gbur nie pociągnie już dłużej niż tydzień. Wszyscy pomyślą, że zginął z tęsknoty. Doskonałe alibi.
Rozległo się pukanie do drzwi.
– Proszę. – odezwał się książę, nie czekając na decyzję króla.
– Panie – powiedział sługa – Do naszego portu przybił statek z La Calle. W stronę pałacu zmierza księżniczka Anna, ale nie jest sama… Powinieneś chyba wiedzieć.
– Kto jej towarzyszy?
– Drogi książę, są to… cóż, piraci. – wyjąkał wyraźnie zakłopotany strażnik.
Chris zerwał się gwałtownie.
– Jak to?! Czy… – Ugryzł się w język. – Wasza Królewska Mość, za pozwoleniem. Muszę sprawdzić, co się tam dzieje.
– Moja córka… – stęknął, ale nie zdążył. Chris już znalazł się na korytarzu.
Biegł przed siebie jak szalony, układając sobie wszystko w głowie. Jego plan nie miał się tak potoczyć. Jeśli teraz Anna dotrze do pałacu, do ojca, wszystko się skomplikuje. W dodatku ma pomoc piratów – co też wymyśliła! Ta zgraja brudnych szczurów morskich jest poniżej godności tak ważnej damy. Najpierw ją porywają, a ona wraca z nimi jako sprzymierzeńcami? Skandal.
Nie zauważył nawet kiedy dotarł do  głównej bramy, za którą rozciągała się brukowana ścieżka prowadząca do Port Royal. Za murami stała… sama Brookley. Miała na sobie drogą i piękną suknię w kolorze czerwonym, nawet nieubrudzoną.
– Chyba musimy poważnie porozmawiać. – odezwał się w końcu, stanowczym tonem.
– Owszem. – mruknęła.
W tej chwili zza jej pleców wynurzyła się brunetka i starszy, niski grubas, ale nie wyglądali łagodnie.

~~

Anna patrzyła na swojego narzeczonego ostrożnym wzrokiem.
– Co to ma znaczyć? Ukochana, cożeś zrobiła? Czy ci piraci…
– Posłuchaj, to skomplikowane. Potrzebuję się dostać do ojca. Wiem, że się o mnie zamartwia. Potem muszę odpłynąć…
– Zamierzasz nas zostawić? – oburzył się.
– Nie. Po prostu… Jestem do czegoś bardzo potrzebna. To może zadecydować o naszej przyszłości. Proszę, nie mam czasu. – nalegała.
Mimo pozornego wizualnego spokoju, miała ochotę biec przed siebie. Serce biło jej jak młotem ale już nie z powodu przystojnego młodzieńca – bała się o ojca. Autentycznie.
– Najdroższa, nie możemy cię wpuścić z nimi… Prawa nakazują, że ten, kto zadaje się z piratami, jest… nieczysty. – wyjąkał, a dwudziestolatka z bólem stwierdziła, że cały blask z jego oczu zniknął podczas jej nieobecności.
Ale… nieczysta? To niedorzeczne. A nawet jeśli? Nie obchodziło jej to. Nic jej nie obchodziło. Teraz po prostu musiała  zobaczyć Henry’ego.
– Zamierzasz mnie… wyrzucić? – spytała niepewnie. Miała nadzieję, że uda jej się uniknąć „planu awaryjnego”, ale na razie wszystko wskazywało, iż to będzie konieczne. Stąpała po kruchym lodzie i dobrze o tym wiedziała, ale wracając tu nie była już tak słaba.
– Wyrzucić to niebyt trafne określenie. Raczej nie wpuścić. Możesz stanowić zagrożenie… Według kodeksu, oczywiście.
Chris był do tego stopnia pewny siebie i uparty, że Annie udało się spojrzeć na mężczyznę z innej strony. Ten Rodriguez wyglądał bardziej ma cwaniaka, niż na romantyka.
– Chcesz mi powiedzieć, że nie wpuścisz mnie do własnego domu?! To ty tu byłeś gościem! Mój ojciec tego nie daruje! – pogroziła.
Kątem oka spojrzała na wysoki dąb, który stał tuż nad najwyższym murem pałacowym. Na jednej z jego grubych gałęzi, chwiejnym krokiem, przemieszczał się Jack Sparrow, ich „tajna broń”. Pragnęła dać mu jakiś znak, aby został tam i nie wkradał się do posiadłości, ale nie chciała, aby straże i Chris go zauważyli.
 – Tak… a więc, moja droga, mogę cię tam zaprowadzić. Ale pójdziesz tylko ty i ja, straż zostanie tu i zajmie się nimi. To jedyna możliwość. – odparł po chwili, nieco bledszy.
– Zgoda.

Brunetka rozglądała się wokół siebie i uważnie obserwowała ruchy Chrisa. Mimo, że znała ten pałac doskonale, podążała krokiem narzeczonego. On wyglądał, jakby zamieszkał tu już na zawsze… Nie. Jakby mieszkał tu od zawsze. To nie podobało się dziewczynie. Gdy mijała piękne, rzeźbione drzwi do sali obrad, mimowolnie przypomniała sobie Andrew’a.
Czas dłużył się niemiłosiernie, a niepokój wzrastał z każdą sekundą, ale w końcu dostrzegła wrota do ulubionej komnaty Henry’ego – małego, przytulnego pokoiku w tej mniej oficjalnej części pałacu.
Pchnęła grube drewno, tylko po to, aby zobaczyć jeden z najgorszych widoków w życiu. Jej ukochany tata, niegdyś mężny i dumny, teraz był bledszy niż trup. Oddychał z trudem, a w zaciskanej kurczowo pięści trzymał zakrwawioną chustę. Pot spływał mu po czole, ale gdy tylko zobaczył swoją córkę, zerwał się z łóżka.
– Tatusiu… – szepnęła, a łzy wezbrały jej się w oczach. – Co ci się stało?
Podbiegła i pomogła mu usiąść, gdy podczas kaszlu zaczął pluć krwią. Anna miała ochotę zniszczyć wszystkich i wszystko, za to, co świat zrobił z jej ojcem. Dopadnie Barbossę.
– Moja Aniusia. Kochanie, posłuchaj… – Spojrzał wymownie na Rodrigueza, a ten wyszedł posłusznie na zewnątrz i zamknął drzwi. – Dziecko, aleś ty piękna.
– Już dobrze, jestem tu. – Złapała go za rękę, ze strachem stwierdzając, jak chuda i zimna jest ta kończyna. – Czemu chorujesz?
– Lekarze nie są w stanie nic powiedzieć, ko… kochana. To chyba koniec – wychrypiał
– Co?! Nie! Tatusiu, niemożliwe! Nie umrzesz! Sprowadzę tu wszystkich lekarzy! Magików! Przywiozę gwiazdy! Ale proszę, nie poddawaj się! – wyłkała. Teraz po prostu płakała. Czystymi łzami.
– Ależ masz w sobie determinację. Nigdy tego nie widziałem – szepnął, a po chwili znów zakaszlał.
– Bo może nigdy jej nie miałam.

Następne półtorej godziny spędzili na rozmowach. Anna opowiadała, jak trafiła do pałacu Deveron. Przemilczała oczywiście całą historię z Andrewem. Trochę pokręciła z tymi piratami. Wezwała też medyka, który miał się zjawić niedługo.
– Straże, zajmijcie się Królem. – odezwała się w końcu. – Pójdę sprawdzić, co z tym lekarzem.
– Córciu, to nic nie da. Wiesz…
– Nie umrzesz.
Ruszyła zdecydowanym krokiem przed siebie. Minęła salę obrad, salę tronową, komnaty dam dworu i służek, polityków. W jej głowie gotowała się taka zupa, jak wtedy, gdy była małą jedenastolatką i uczyła się o rozmnażaniu ludzi. Piraci czekali na zewnątrz? Co było z Jackiem?
– …tyle dukatów. Ani grosza mniej. –Usłyszała nagle. To był głos Chrisa.
Schowała się za jednym ze słupów i zobaczyła kolejną rzecz, za którą miała ochotę udusić cały świat. Jej narzeczony dawał sporą sumkę pieniędzy nadwornemu lekarzowi.
– Proszę mu zalecić to. – Książę podał fiolkę ciemnego płynu medykowi. – Pamiętaj, co cię czeka. Liczę, że nie zawiedziesz.
Nie. To nie mogło być prawdziwe. Czyli… RODRIGUEZ OTRUŁ JEJ OJCA.  
– Ty świnio! – To była największa obelga, jaką znała, ale rzuciła się na Chrisa. Po prostu – z pięściami. Chciała ukarać go za to wszystko, co zrobił. – Jesteś cholernym… idiotą! Nienawidzę cię! Chciałeś zabić mi ojca! – Może i Chris był dobrym wojownikiem, ale najwyraźniej się nie spodziewał tego ataku. Dostał porządnie w nos.
– Stałaś się jedną z nich! Tak, tych brudnych piratów! A on… I tak już nie ma ratunku. Ja tylko chcę skrócić jego cierpienia. To ty go zabiłaś! Gdyby nie ta wyprawa z piratami…
– Nie sugeruj, że uciekłam specjalnie! Nie… – Ale nie zdążyła nic powiedzieć, gdyż mężczyzna przygwoździł ją do słupa i pocałował. Ale nie był to pocałunek prawdziwej, głębokiej miłości, jak mogło się zdawać na początku. Był to znak, że Rodriguez jest niebezpieczny. Chciał to wszystko… na siłę.
Nagle coś się stało – Brookley usłyszała dźwięk tłuczonego szkła. Medyk padł martwy na ziemię. Zaraz po tym Chris, jęcząc z bólu, odtoczył się na bok.
– Witaj, skarbeńku. Tajna broń do usług! 

~~~~~~***********~~~~~~~~
Hejo!
Jak Wam mija marzec? Mi całkiem spoko :) 
Nie mam dzisiaj siły na sprawdzanie błędów, także wybaczcie. Może jutro się za to zabiorę, ale na dziś koniec :P 
Jakaż normalnie akcja się tu robi :O xD 
Dedykacja leci do Natalie Witness <3
Trzymajcie się, do środyyyyyy!