piątek, 9 czerwca 2017

37. Alfa i Omega




Andreas był zachwycony czekoladą. Smakowała jak idealne niebo. Rina pochłonęła całą tabliczkę sama, a Julia podzieliła się drugą z nim. Panowała luźna atmosfera. Odkąd Rina powiedziała swoją historię, coś między nimi trzema pękło. Jakieś niewidzialne bariery, które tłumiły szczerość.
Jednak nawet to nie pozwoliło chłopakowi na wyznanie o spotkaniu z tamtą ciemnoskórą czarownicą w łaźni.
– Julia, powiesz mi, jak jest w przyszłości? – spytała w końcu Hong. To pytanie musiało w końcu paść, ale Feroux nie przypuszczał, że z ust japonki. Obstawiałby siebie.
– No cóż… jest… inaczej. Prawie nikt nie używa wozów konnych, w miastach wznoszone są wysokie budynki, można porozumiewać się przez telefony… Ciężko zawrzeć to wszystko w jednym opisie. Chciałabym wam kiedyś… pokazać przyszłość. Moje rodzinne miasto. Właściwie stan – jak sama nazwa mówi – są to Stany Zjednoczone. Kalifornia.
Andreasowi zaświtała w głowie bardzo prosta myśl. Zaraz potem załamał się, że wcześniej na to nie wpadł. Przecież może pozwolić Julii użyć Łamacza, jeśli weźmie go ze sobą. Potem Revellon zostanie w swoich czasach, a Andreas wróci.
– And, słyszysz mnie jeszcze? – Rina dotknęła jego twarzy, a on się wzdrygnął. Palce dziewczyny były zimne i miękkie, delikatne. Paznokcie miała idealnie obcięte. – czemu gapisz się na moją rękę?
To wyrwało go z zamyślenia.
– A, nic. Zagapiłem się.
– Ciężko nie zauważyć – mruknęła sarkastycznie Julia.
Oddalali się coraz bardziej od miasta, więc z czasem musieli zaprzestać rozmów. Temperatura spadła na tyle, że ujrzeli obłoczki pary wydobywające się z ich ust. Otulili się sianem, żeby nie zamarznąć. Niebo pokryło się gwiazdami. Julia zwinęła się w kłębek i zasnęła. Rina wciąż wpatrywała się w horyzont. W świetle księżyca jej oczy wydawały się jeszcze większe i czarniejsze. Była drobna i niska, ale silna psychicznie i fizycznie.
– Przepraszam, że cię tam zostawiłem… Za naszym pierwszym spotkaniem – mruknął.
– Nie musisz przepraszać. Tak czy inaczej się to skończy… tak samo – szepnęła. W jej głosie pobrzmiewała nuta zrezygnowania.
– Możesz mi powiedzieć w końcu, o co chodzi? – spytał. – Rina, wiem, że mi nie ufasz, ale aż tak bardzo…?
– Ufam ci. Po prostu nie chcę cię w to jeszcze wciągać. To zbyt wcześnie.
– Jestem starszy – zauważył.
– To może cię zniszczyć… Prawda bywa bardziej bolesna niż pęk kłamstw. A jeśli jej nie poznasz, możesz uniknąć…
– Przestań. Chcę znać prawdę. Nie jestem jak ty. I nic mnie nie obchodzi, że to może mnie zniszczyć. Czy ja w ogóle powinienem żyć? Tak naprawdę nic dobrego w życiu mi się nie przytrafiło – powiedział tonem pełnym emocji, których już nie próbował ukryć. Zarumienił się, ale japonka najwyraźniej tego nie zauważyła. Milczała.
Zimny wiatr zdmuchnął mu włosy na twarz. Ku jego zdziwieniu, Mandarina odgarnęła je odruchowo. Uśmiechnęła się smutno, jakby chciała powiedzieć „jesteś jeszcze taki młody i niedoświadczony, chłopczyku…”. Ale zamiast tego wymamrotała:
– Pamiętasz swoich rodziców? Albo chociażby urywki swoich narodzin?
Zdziwiło go to pytanie.
– Nie. A powinienem?
– Cóż, może dlatego, że nie miałeś rodziców. Tak naprawdę nie jesteś człowiekiem. Ani ty, ani ja.
Feroux zdusił okrzyk. Wiedział, że słowa przyjaciółki brzmią głupio, ale ona nigdy nie żartowała. Jego serce podskoczyło do góry, widząc jej zaniepokojony wzrok. Mówiła dalej.
– Jesteśmy częściami istoty istnienia. Istnieje 24 przedstawicieli na całym świecie. Wiesz, jak alfabet. Każdy ma swoją literę grecką. Rodzimy się z samego serca słońca. Każde z nas ma inne zadanie. Elipson na przykład opiekuje się ludźmi. Gamma ma władzę nad wodą… Różnimy się od siebie bardzo. Niektórzy mają swoje armie i królestwa, jak, na przykład Elipson. Ale to ma swoją przyczynę. Tak samo jak ja.
– Masz armię? – spytał z niedowierzaniem, mając wrażenie, że to jedyne, co jest w stanie z siebie wydusić.
Dziewczyna roześmiała się czystym śmiechem radości, jakiego chyba nigdy u niej nie słyszał. Była taka naturalna i zwyczajna teraz.
– Nie, idioto. Po co mi armia. To nie moje zadanie, jak Elipsona.
Próbował to przetworzyć w głowie. Po pierwszym szoku już nie czuł praktycznie nic. Nie przerażało go to. W końcu… jeśli należy do tego dziwnego alfabetu, po prostu musi spełniać jakieś zadanie. To nie oznacza końca świata.
– Ty ich znasz? Te wszystkie litery?
– To są ludzie. To znaczy… Z pozoru ludzie. I nie. Tylko kilku.
Zastanowił się chwilę, po czym zapytał najbardziej intrygujące go pytanie.
– Rina, kim ty jesteś? Kim ja jestem?
Milczała przez kolejne kilka minut. Julia zaszeleściła sianem i przekręciła się  na drugi bok, sapiąc spokojnie. Podobało mu się to, że spała sobie smacznie. Czuł się w obowiązku teraz ją wspierać.
– Jesteśmy najważniejszymi. Alfą i Omegą. Ja jestem Alfą. Moim zadaniem jest chronić Julię… wybraną. Dlatego wiem tyle o wybranych. A ty masz to samo zadanie. Do końca.
Nie podobało mu się to „do końca”, ale uznał, że nie będzie pytał. Taka dawka nowości mu starczy. Serce waliło mu jak młot.
– Powiesz Julii? – spytał jedynie.
– Nie możemy jej powiedzieć. To nic nie da. Tylko pogorszy sytuację. Proszę, obiecaj.– szepnęła.
– Nie ma problemu – odburknął. PO chwili zauważył wyciągniętą rękę Riny i usłyszał jej chrząknięcie. Zrobił głupią minę.
– Och, błagam. Przysięga to przysięga. Musimy sobie uścisnąć dłonie. – Przewróciła oczami.
– Nie przypominam sobie czegoś takiego… Ale nigdy nie byłem zbyt dobrym uczniem, więc powiedzmy, że ci wierzę – zaśmiał się pod nosem.
Dłoń Hong była ciepła i gładka, a mimo to miała stalowy uścisk. Puścili dłonie i dopiero teraz Andreas się zorientował, jak żałośnie musiało to wyglądać z boku. Mimowolnie się zarumienił.
– Jeszcze dwie godziny drogi do Reggendrad – powiedziała w końcu.
– No to dobrze. Mam już szczerze dosyć tej dziwacznej misji… Chciałbym już mieć święty spokój – mruknął zirytowany.
– Droga wolna, panie leniu. Ale teraz znasz swoje zadanie, więc nie sądzę, żeby Władza Główna była zadowolona z twoich poczynań – odparła ostro Rina. Znów zamieniła się w tą twardą babkę, która, mimo, że była najmłodsza, utrzymywała całą trójkę w kupie i wiedziała, do czego dążą. Dopiero po chwili Feroux pomyślał, że mógł ją urazić, narzekając na towarzystwo. W ciemnych oczach przyjaciółki widział złość, czujność i coś jakby… żal? Zawód?
– Rina, nie mówię, że was nie lubię. Po prostu… wiesz.
– Nie wiem – westchnęła i położyła się na sianie bez słowa. Wiedział, że nie śpi, bo księżyc odbijał się wyraźnie w jej wielkich, czarnych oczach. Nie odezwała się już do samego końca podróży do Reggendrad.

__________________________
Hej!
Wielki powrót Magdy!
Nie wiem co powiedzieć. Strasznie przepraszam za tą przerwę. 
Jeśli się ogarnę to jutro zrobię korektę i dodam obrazek. A tymczasem spadam... W następnym rozdziale na pewno będzie więcej informacji.
Niech Moc będzie z wami!