Anna miała ochotę uciec, ale
wiedziała, że nie da rady tego zrobić z Andrewem. Barbossa otoczył ją ze
wszystkich stron. Słyszała odgłosy walki zza dębowych drzwi baru – w środku już
rozpętała się bójka. Tłuczone szkło, brzdęk szabli i krzyki… Byli w szarym
punkcie. Jack, Angelika i Gibbs mogli już pewnie układać swoje nekrologi.
– Całkiem miłe spotkanie, nieprawdaż?
Co u ciebie? – Wyszczerzył się Hector, głaszcząc szorstką dłonią ramę Brookley.
Dziewczyna natychmiast się zamachnęła i już miała uderzyć pirata w twarz, kiedy
jej łokieć napotkał coś twardego. Była to szczęka Andrewa, który stał tuż za
nią. Zamarła, a Deveron jakby odżył. Potrząsnął głową i rozejrzał się dookoła.
Zrozumiał, co się dzieje. Mógł obronić swoją ukochaną.
To znaczy, dostał taką okazję. Jeśli
chodzi o umiejętności, to bardzo wątpliwe było, że sam jeden da radę pokonać
tuzin piratów i zombie, którzy walki uczyli się zabijania praktycznie od
kołyski.
– Dobra – Deveron przyjął postawę
sugerującą targowanie się. – Czego chcecie?
– Och, chcesz się targować,
księciulku? – zarechotał Hector.
– Błagam, czy wszyscy piraci muszą
mnie tak nazywać? – jęknął.
– Jeśli stąd uciekniemy obiecuję, że
też będę cię nazywała księciulkiem! – wymamrotała w panice Anna. Ten sarkazm w
jej głosie tak ją przestraszył, że zatoczyła się do tyłu.
Andrew wyglądał, jakby próbował się
skupić, ale wyglądał na równie zaskoczonego jak sama Brookley. Dziewczyna
musiała przyznać, że mimo, że znajdowała się w zupełnie beznadziejnej sytuacji,
nie czuła takiej pustki. Przecież on był obok.
– A więc! Targowanie. To nie będzie
trudne. Proś o co chcesz, chłopczyku, ale ja w zamian biorę ją – wskazał na
Annę.
Nie zdziwiła się. To było do
przewidzenia. Hector potrzebuje jej do rytuału Łamacza Czasu.
Tylko że jeszcze kilka dni temu
uważano, że ona nie jest potrzebna do tych obrządków.
– Nie ma mowy. Nie targuję ludźmi. A
szczególnie księżniczkami. A szczególnie Anną Brookley – powiedział twardo.
– Jakie to urocze. Ale wydaje mi się,
że nie macie wyjścia.
Pstryknął palcami, a nieumarli
strażnicy natychmiast rzucili się na nich.
– STOP! – wrzasnęła Anna. Nie chciała
tego robić, ale nie było innego sposobu na uratowanie ich obojga. – Nie jestem
potrzebna do tego twojego rytuału. Nie jestem Wybraną. Nie jestem Ci potrzebna,
więc mnie wypuść! Razem z Andrewem!
Przez jedną krótką chwilę Barbossa
się zawahał, ale szybko ukrył swoje podejrzenia.
– Nie wiesz tego na pewno,
panieneczko. Jeśli jednak okażesz się nam do czegoś przydatna, przeżyjesz. Nie
masz już chyba drogi ucieczki, prawda? – Rozejrzał się dookoła, po czym
wybuchnął niekontrolowanym śmiechem wraz ze swoją załogą.
– Nie myśl że tak łatwo mnie
złamiesz. Nie…
Nagle rozległo się głośne BUM i zza
drzwi wypadło coś dużego. To był Jack. Rzucił się na Barbossę, a zaskoczona załoga
Hectora odskoczyła do tyłu.
– Jack! – To była Angelika, która
trzymała w ręce zakrwawioną szablę. Anna wzdrygnęła się na ten widok, ale nie
miała czasu na emocje. Chwyciła Andrewa za jedną rękę i rzucili się biegiem
przed siebie. Sparrow i Hector siłowali się z tyłu, podczas gdy Gibbs z
Angeliką wybiegli z baru.
– AAAAAGRCH! – warknął Barbossa,
triumfalnie przyciskając klatkę piersiową Jacka butem do ziemi. – Witaj
ponownie, Jaaaaack.
– Hector! Cóż za niespodzianka. Jak
zdrówko? – odparł kapitan „Perły”, wierzgając się na ziemi.
Anna próbowała ogarnąć, co tam się
jeszcze działo, ale nie mogła jednocześnie biec
całej siły i rejestrować rozmowy z tyłu. And nie był w najlepszym
stanie. Jedyną rzeczą, której w tej chwili chciała, był mały pokoik i zupełna
samotność. Miała dosyć tego pirackiego bałaganu. Życie w pałacu zawsze było
prostsze, wygodniejsze i bezpieczniejsze.
– Annie, nie… Poczekaj. Gdzie się
nauczyłaś tak biegać? – Zdyszany Deveron przystanął na chwilę. Anna dopiero
teraz zdała sobie sprawę z tego, jak daleko udało im się dobiec.
– Nigdzie – odparła. – Po prostu…
Jestem zdesperowana. Nie chciałam, żeby przeze mnie Ci się to stało. Teraz
jeszcze musisz uciekać przed nimi…
– Nic się nie stało. Z tobą warto
uciekać nawet przed Barbossą. – Pocałował ją w czoło. Był to bardzo czuły gest,
ale Annie kojarzył się tylko z ich pocałunkiem w pracowni księcia, co od razu
ją speszyło.
– Lepiej się schowajmy. Nigdzie nie
jesteśmy teraz bezpieczni.
– I co chcesz zrobić dalej? –
wysapał. – Pójdziesz za nimi? Ze Sparrowem? Kto Ci teraz udzieli ratunku?
Serce Brookley przyspieszyło, gdy
pomyślała o ojcu. Już go nie było. Czuła jakby wyrwano z niej kawałek serca i
pozostawiono krwawiącą ranę, a ona próbowała zakryć brudną szmatą tę ranę. Ale
krew wciąż się lała. Ale mogła to przecież naprawić! Wystarczyło znaleźć Łamacz
Czasu. Mogła cofnąć to wszystko.
– Chyba wiem, co chcę zrobić. Powiem
ci, obiecuję. Ale proszę, nie możemy teraz tu stać. Tortuga to pijacka i
niebezpieczna wyspa. Barbossa chce mnie do rytuału, do którego nie jestem
potrzebna. Tego wszystkiego jest tak dużo… Proszę, chociaż posłuchaj!
Skinął lekko głową i ruszyli przed
siebie, szukając schronienia na tym niecywilizowanym kawałku ziemi.
~***~
Reggendrad było piękne. Julia nie
przypuszczała, że coś takiego istniało w przeszłości. Domy były tutaj zrobione
z białego kamienia. Światło wschodzącego słońca odbijało się od nich, a Julia
była pewna, że takie zdjęcie na Instagramie zarobiłoby milion polubień.
– Zatrzyma się tam – Rina wskazała
nieco niższy od reszty domek zrobiony z drewna. Był bardzo schludny, jak na –
jak się potem okazało – stajnię dla koni.
– To co robimy? Mamy się zakopać w
sianie?
– W żadnym razie. Po prostu
wyskakujemy po cichu i spokojnie tak, żeby nie wzbudzać podejrzeń.
Zrobili to, chociaż Julia miała
niewielki problem z dyskrecją i spokojem. Nie była tak wytrenowana jak Andreas
i Mandarina, co po raz kolejny dało się we znaki.
Spacerowali dalej uliczką w kierunku
stajni. Po drodze kupili świeże bułeczki
za pieniądze Riny, które nadal brały się z niewiadomojakiego źródła.
Kiedy w końcu znaleźli się na Waldoor
Street, przy której to usytuowana była owa stajnia, Julia wbiła wzrok w drzwi.
Były lekko uchylone a za nimi coś się poruszało. Poczuła nieoczekiwaną potrzebę
zobaczenia tego „czegoś”.
– Julka, ogarnij się. Nie idź tam. –
Odezwał się Andreas. – Musimy poczekać.
Coś znów poruszyło się za drzwiami.
PO chwili wyszły zza nich dwa czarne, piękne pegazy.
– Oto nasz transport na SunMountain,
kochani – mruknęła Hong.
~~~~~~~~ ********~~~~~~~~
Cześć...
Nie no.
HEJ!
Co tam? Moje wakacje sa spoko. W czwartek znowu wyjeżdżam. Wiem, że nie było mnie wieki i nie obiecuję, że będę tu szybko. Staram się pisać, ale po prostu... nie wiem. Jest taka jedna historia, którą zaczęłam pisać oprócz blogów, ale ona na razie w ogóle się nie nadaje, także...
Pogubiłam się trochę w blogosferze. Przepraszam strasznie za to, że nie ma mnie przez miesiące, ale na prawdę próbuję pisać. Muszę odzyskać wenę. Chyba powinnam przeczytać całą historię od początku.
Proszę o czas XD Nie jestem w stanie teraz nagle wszystkiegonadrobić, chociaż bym chciała.
OCH, DOBRA. IDĘ ĆWICZYĆ NA PIANINIE.
Dedykacja dla wszystkich, którzy tu jeszcze są XD
PS: Przepraszam za błędy. poprawcie mnie jak coś.