– Kopę lat, co? – Zatoczył się Jack, wciąż nie do końca trzeźwy (Czy kiedykolwiek on był trzeźwy?)
po hulankach z dzisiejszej nocy.
– Ech… Tak… – powiedziała cicho, patrząc nieco w dół. – Znów spotyka cię szczęście, Jack.
Masz wielki skarb pod samym nosem… Ale tacy jak ty są ślepi. – Uśmiechnęła się
tajemniczo.
– Stój! – Wyciągnął
przed siebie palec wskazujący. – Możesz robić sobie ze mną co chcesz, ale nie możesz porównywać mnie do jakichś
tam „innych”. Jestem Kapitan Jack Sparrow. Jeden jedyny.
Tia Dalma, a
właściwie Kalipso, westchnęła, jakby słyszała to już wiele razy.
– Jaaaaack… Ty doskonale umiesz wyciągać wnioski, prawda? Rozejrzyj się. Patrz tak, jak ty to potrafisz,
a na pewno znajdziesz to, czego najbardziej pragniesz. – Podeszła do niego i
dotknęła jego twarzy. Kapitan poczuł jedynie powiew morskiej bryzy. – Wskazówka
Lettego, dobrze.
Bogini zamknęła oczy,
jakby wdzierając się w umysł Sparrowa.
– Jedną chwileczkę. –
Cofnął się, tym samym tracąc równowagę i padając na podłogę. Zdawał się jednak
nie bardzo tym przejmować. – Czemu grzebiesz mi w głowie?
– Chcę ci pomóc,
Sparrow… Pomóc w odnalezieniu tego, czego szukasz. – zaczęła, nieco rozdrażniona. Och, no dobrze, znała swojego starego przyjaciela już bardzo dobrze, ale mimo wszystko teraz była boginią. Należało jej się trochę szacunku.
– Jeśli zatem chcesz
mi pomóc, nie powinnaś budzić mnie w środku nocy, gdyż przez to znaleźliśmy się
w sytuacji zbudzenia śpiącego, który był w stanie zażywania snu, a budzący mu
przerwał wykonywanie tej czynności, co oznacza, że zbudzony nie będzie słuchał
budzącego, gdyż właśnie została mu przerwana drzemka i nie będzie w stanie
wysłuchać budzącego. – Wyjaśnił powoli, jednak Kalipso nic nie zrozumiała. Paplający do niej o maśle maślanym na wpół pijany facet wciąż zachowywał się, jakby była Tią Dalmą. Zwyczajną. ludzką wieszczką...
– Jeśli nie chcesz
mojej pomocy to nie będę się narzucać… – Odwróciła się do niego tyłem. – Powiem
jedno: Liny się splatają. Połącz fakty i płyń do celu.
– Papa. – Uśmiechnął
się, wstając z podłogi.
Bogini zniknęła w śród
księżycowego światła.
Sparrow nie przejął
się tym za bardzo. To przecież nie jego wina, że Kalipso przychodzi akurat
wtedy, kiedy on sobie smacznie śpi.
Chwiejnym ruchem przeszedł parę kroków i padł
z powrotem na hamak.
~♠~
Pełnia księżyca
wyglądała cudnie. Woda była spokojna, wokół panował niesamowity spokój.
Ale jej czegoś
brakowało. Wyczekiwała na statek o białych żaglach. Na dzielnego mężczyznę,
który uratuje ją z opresji. Chris… Gdzie on jest?
Każda minuta była
coraz cięższa do zniesienia. Coraz boleśniej wspominała swoje dawne życie i
coraz bardziej zaczynała wątpić, że ktokolwiek ją znajdzie. Płynęła w nieznane.
– Gwiazdy… Pomóżcie
mi, błagam. – szepnęła.
I wtedy ujrzała
statek na horyzoncie.
~♠~
Wróg był już bardzo
blisko pułapki. Musieli tylko dotrzeć pod sam
port.
Plan był doskonały. Część
piratów już ruszyła do statków, aby przygotować się do ostrzału. Kolejna część
miała ruszyć za chwilę, aby nie wzbudzić podejrzeń. Małe, niezauważalne grupki
po kolei udawały się do statków. „Żmija”, „Czerwony Herb” i jeszcze parę innych
okrętów były już w pełni przygotowane. „Mroczny Kosiarz”, słynący ze swoich
armat, był właśnie ładowany największymi kulami. Mówiąc krótko: piraci pomału
zyskiwali przewagę, a przynajmniej do niej predyspozycje.
Elizabeth właśnie
przebiła szpadą jakiegoś oficera, gdy wysłano ostatnią małą grupę, by załadować
„Białą Noc”. Szczęście, że aż osiem statków kotwiczyło przy sobie. Teraz mieli
jedyną szansę, aby zmiażdżyć Kompanię.
Po chwili wśród
piratów przebiegło hasło „Zaraz odpalą”.
Pomału zaczęli schodzić z linii ognia, okrążając żołnierzy Gwardii
Honorowej, którzy znaleźli się w niebezpiecznym miejscu, mimo, że o tym nie
wiedzieli.
Teauge Sparrow
przyglądał się walkom z pokładu swojego statku. Wszystkie okręty zaczęły
obracać się tak, że działa skierowane były ku armii nieprzyjaciela.
Dowódca Kompanii
Wschodnioindyjskiej Florian Cotton przyglądał się temu wszystkiemu z oddali.
Walki szły pomyślnie, nawet bardzo
pomyślnie. Te pirackie szczury nie miały szans z tak wielkim uzbrojeniem,
jakim dysponowali.
Wyciągnął lunetę,
spoglądając w dal. Statki przeciwnika zawracały. Czyżby się poddali?
Na jego twarz wstąpił
uśmiech.
– Milordzie, wygraliśmy.
Wróg się wycofuje. – Wskazał na obracające się statki. Na polu bitwy również
było mało piratów.
– Doskonale, mój
drogi. Spisałeś się. – powiedział włada, marszcząc swój zadarty nos.
Ale ku ich
zaskoczeniu statki wcale nie odpływały, po prostu stały w miejscu. Walka nadal
trwała. Nadzieje na wygraną nieco zbledły. Cotton już wiedział, co piraci
zamierzają zrobić. Ten plan był wprost doskonały, idealnie dopracowany. Ich
armia nie zauważy zmiany, gdyż pochłonięta jest walką.
– ODWRÓT! ODWRÓT! –
Zaczął krzyczeć, ale to nic nie dało.
– OGNIA! –
Wrzeszczeli po kolei piraci, ładując kolejne kule armatnie i strzelając z
okrętów wprost do żołnierzy Kompanii Wschodnioindyjskiej. Elizabeth pędziła
przed siebie, gnając ku pokładowi „Białej Nocy”. Kolejna kula świsnęła tuż przy
jej głowie, ale dziewczyna sprawnie jej uniknęła. Przeskoczyła przez martwego
wroga, kopnęła jakiegoś, co się na nią zamachnął mieczem.
Była już przy celu.
Chwyciła za linę i wpadła na okręt.
Czas jakby zwolnił.
Krzyczała do załogi, aby ci odbijali od brzegu. Wszystkie osiem statków
zniknęło powoli za horyzontem, zostawiając martwe pół armii królewskiej.
~♠~
Julia spała jak głaz.
Właściwie po raz pierwszy, odkąd przeniosła się w czasie.
„Zamieszkała” z
Angeliką w jednej kajucie. Było tam nawet przytulnie. Dwa hamaki wyłożone były
miękkimi poduszkami i kołdrami, na podłodze – co zaskoczyło dziewczynę – leżał
dywan. Stał tu także niski stolik, a na nim papirusowe kartki i pióro z
atramentem.
Niestety piraci nie
posiadali wanny ani niczego innego, co by mogło nadawać się do mycia.
Revellon obudziło
światło słoneczne, wpadające do jej kajuty. Dzień zapowiadał się pięknie.
Dziewczyna
postanowiła nie zamartwiać się powrotem do domu. On na pewno kiedyś nastąpi. A póki co mogła się przebrać i doprowadzić
do porządku. Angeliki już nie było, a zza drzwi dobiegały odgłosy radosnego
poranka.
Po chwili Julia
ubrana była w szare legginsy, białą bluzkę na krótki rękaw i skórzane buty w kolorze brązowym. Włosy splotła w
dwa warkocze. Zajrzała do środka magicznego pierścienia i zjadła jakieś
normalne śniadanie, czyli kanapki z serem i pomidorem. O dziwo wciąż były
świeże. Napiła się wody z jednej z butelek z torby, po czym wyszła z pokoju.
Atmosfera była
niesamowita. Załoga biegała po pokładzie, odciągając liny i stawiając żagle.
Ładowali prochy do beczek, sprzątali swoje posłania. Jeden z nich, niejaki
Raghetti, ganiał za toczącym się po pokładzie swoim drewnianym okiem, na co
siedemnastolatce zrobiło się niedobrze.
Za sterem stał Jack
Sparrow, najwyraźniej zadowolony. Z uśmiechem na twarzy przyglądał się swojej
busoli i butelce rumu, która stała nieopodal.
– Dzień dobry. –
Powiedziała dość cicho, żeby usłyszał to jedynie Gibbs.
– Dzień dobry,
panienko. Piękny dzień, wiatr nam sprzyja – Zaśmiał się, co dla Julii
zabrzmiało trochę jak kaszel.
Na twarz dziewczyny
wstąpił uśmiech. Mimo swojego pochodzenia i przyzwyczajeń stwierdziła, nie było
tu aż tak źle, jak jej się wczoraj wydawało.To nowe życie było tak wciągające, ciekawe...
– Czas rozpocząć nową
przygodę. Jeśli Sparrow szuka Łamacza Czasu – pomogę mu. Jeśli dzięki temu wrócę... – szepnęła sama do
siebie.
~~~~~~*********~~~~~~
Cześć!
Tydzień minął, więc można wstawić.
Nie mam kompletnie pomysłu na notkę, więc nadmienię tylko, że rozdział wyszedł dość długi i jak dla mnie jest całkiem całkiem :)
Z dedykacją dla Emily ♥