Nawet głośne chrapanie piratów nie
było w stanie powstrzymać natychmiastowego zaśnięcia Julii. Okazało się, że do
zmierzchu były jeszcze trzy godziny, więc w sam raz na odpoczynek. Ziemia wcale
nie była tak twarda, jak mówiono. Poza tym spało jej się całkiem dobrze. Świeże
powietrze było dodatkowym plusem.
Jack natomiast nie mógł zasnąć i
kręcił się, co chwila wpadając na Gibbsa, który spał niedaleko. Myślał, co to
też za cudowności mogą kryć się pod nazwą „Skarb Lettego”. Może to coś lepszego
niż jego busola? Albo coś, co sprawi, że Barbossa schowa się z zazdrości pod
ziemię? Byłoby cudownie.
– Wiesz, Tia, możesz przyjść teraz. –
mruknął, jednak nikt się nie pojawił, jak przypuszczał. Jedynie chrapiący
Joshonny przewrócił się na drugi bok. Cóż, skoro ta stara czarownica nie chce
to nie. Akurat teraz był idealny moment na jakieś tajemnicze nawiedzenie czy
coś równie oczywistego. Ale nie, oczywiście że nie.
Kapitan pomyślał, że przydałaby się
butelka rumu. Po tym zawsze mógł spać spokojnie. Ale – ku jego zaskoczeniu – po
chwili koło niego pojawiła się Angelica. Położyła się i wpatrzyła w niebo,
które już niedługo miało pokryć się gwiazdami.
– O czym myślisz? – spytała, nieco
złośliwie.
– Ech, najdroższa Angeliko. Zawsze
taka byłaś. Wścibska, bezwzględna i podstępna. – Zaczął.
– Ach, czyli znowu myślisz o mnie? –
Zmrużyła oczy.
– Wcale nie. Raczej widzę przed sobą
góry skarbów. I siebie na szczycie floty, wielkiej floty. Ja i Perła. –
Westchnął, ale nie wiązało się to raczej z przeżyciem jakiejś refleksji w życiu.
– Jedyne co kochasz w tym
świecie to ty sam i twoja „Czarna Perła”. Zupełnie zapominasz, dzięki komu masz
tyle statków w butelkach na pokładzie okrętu. – Spojrzała Sparrowowi prosto w
oczy.
Jack uniósł jedynie brwi, ale musiał
przyznać, że coś w nim drgnęło. Przypomniał sobie rozmowę z Gibbsem, w której
przyznał się do uczucia względem Angeliki. Będąc Jackiem Sparrowem było to dość
kłopotliwe położenie, gdyż będąc zakochanym należało dbać i troszczyć się o
tego drugiego, z tego co słyszał. Ale on, jako że był jedynym niepowtarzalnym
Kapitanem Jackiem Sparrowem, nie troszczył się o nic i nikogo, poza sobą i
swoją „Perłą”.
– Nie zapominam, tylko się tym nie
interesuję. – stwierdził, na co kobieta przewróciła oczami.
Malon irytowało to zachowanie, a
zarazem urzekało. Jack potrafił być uroczy. Znowu jednym swoim posunięciem
cofał cały jej gniew, a ona znowu mu na to pozwalała. Ale nie mogła mu odmówić,
był po prostu niepowtarzalny. Nie mogła ukryć, że coś do niego czuła (wybaczcie, że robię z tego taki
romans xD). Ten drań tyle razy ją zostawił, zawiódł i skrzywdził, że już
tego nie liczyła. Natomiast widziała w nim… troskę. Czasem naprawdę troszczył
się o Angelikę, a nawet raz to pokazał. Dobrze pamiętała tamten moment…
– Po pierwsze: proszę o
zwrot kompasu. Nie, chwileczkę… Po pierwsze: obiecaj, że nic złego nie spotka
Angeliki. Po drugie, czyli wcześniej pierwsze, upomnę się o zwrot kompasu.
Tamto zachowanie dało kobiecie
nadzieję, że jednak Sparrow odwzajemnia jej uczucia. Ta nadzieja zginęła wraz z
porzuceniem jej na wyspie.
– Wiesz, Jack, tylko ja wiem,
dlaczego przybyłeś na tę wyspę. Nawet ty sam nie chcesz się przed sobą
przyznać. Wróciłeś tam po mnie. – powiedziała, wpatrując się w twarz mężczyzny.
– O, zachód słońca. Widzisz, czas
wstawać i idziemy szukać skarbu. – Podniósł się z ziemi, a następnie spojrzał
na swój kompas.
– A to pech. – mruknął, gdy wskazówka
kompasu po raz kolejny zwróciła się w kierunku Malon. – Cóż, zapewne zadziała,
jeśli dam ją Gibbsowi. – To mówiąc podszedł do chrapiącego jeszcze w najlepsze
starego pirata i kopnął go. Joshonny jedynie drgnął.
– Panie Gibbs, poprowadzi pan naszą
wycieczkę! – wrzasnął do ucha oficera, który natychmiast się zerwał. Kręcąc
głową i mamrocząc zaczął budzić resztę.
~♠~
– Więc jak to będzie, panno Turner? –
powiedział swoim przesadnie oficjalnym tonem Barbossa.
– Nie mogę się na to zgodzić, nie
wyzbywając się podejrzeń co do słuszności tej sprawy. – odparła, nieco zbyt
wrogim tonem, ale na Hectorze nie zrobiło to większego wrażenia.
– Podzielam twoje zdanie, Lizzy. –
Uśmiechnął się. – No to jak, pogadamy?
– Nie mów do mnie tak.
– A jeśli chcesz ze mną dyskutować, to chyba nie tutaj, prawda? Nie chcielibyśmy przecież, aby zwykli majtkowie znali największy sekret na świecie. – stwierdził.
– A jeśli chcesz ze mną dyskutować, to chyba nie tutaj, prawda? Nie chcielibyśmy przecież, aby zwykli majtkowie znali największy sekret na świecie. – stwierdził.
Elizabeth miała ochotę go udusić.
Właśnie podburzał jej załogę przeciw niej. Był prawdziwym piratem. Idealnie to
wszystko ułożył, wykorzystując wszystko i wszystkich dookoła.
– Nie. – warknęła.
Po chwili znaleźli się w kajucie
kapitana.
– Co takiego może zdjąć klątwę
kapitana „Latającego Holendra”? Wątpię, żebyś dysponował tak niezwykłą mocą. –
Turner ściągnęła brwi.
– Och, od razu dysponował. Jeszcze
nie, ale gdy mi pomożesz… – To mówiąc wyciągnął przed siebie rękę, w której
trzymał zwitek papirusu. – To przepowiednia. Niesamowite, prawda? Przeczytaj,
byle nie na głos.
Kobieta chwyciła kartkę i
przeczytała, robiąc przerażoną minę. Te słowa były tak tajemnicze i tak niezwykłe,
że po jej plecach przeszedł dreszcz.
– Skąd to masz? – Podniosła wzrok.
– Ech, na Tortudze spotkałem pewnego
niewidomego wieszcza, który podszedł do mnie, wręczając to. Spojrzał
mi wtedy prosto w oczy, mówiąc: „Niewinna, delikatna dusza, czyste serce.
Zdobądź ją. Lecz nigdy nie wypowiadaj świętych słów, spisanych na tym kawałku
papirusu. W przeciwnym razie spłoniesz, razem z twoim celem. Jedynie trzymając go w dłoni jesteś bezpieczny.”
Przyjrzałem się słowom przepowiedni, a gdy się obróciłem, staruszek zniknął,
jak to zwykle bywa w takich przypadkach. – Wyjaśnił, robiąc swoje charakterystyczne
akcenty i przesadzając z wkładaniem w swoją wypowiedź emocji.
– Och, to… Czyli możemy sprawić, żeby…
– Dokładnie. – Przerwał jej. – To jak,
przyjmujesz współpracę?
Turner nie mogła w to uwierzyć.
Barbossa był dla niej szansą na odzyskanie Williama na zawsze. Jej marzenia o
normalnej rodzinie mogły się wreszcie ziścić. Elizabeth nie była jednak głupia
i doskonale wiedziała o tym, że Hector zwyczajnie ją wykorzysta i zabierze
skarb tylko dla siebie. Miała jednak na to sposób.
– Przysięgnij, że jak odnajdziemy
skarb, pomożesz mi odzyskać Willa. Razem sprawimy tak, abym mogła z nim i z
synkiem zamieszkać w Port Royal jak normalna rodzina. Nie będę się bawić w
twoje gierki, nie myśl że jestem niemądra. To co, stoi? – spytała.
– Umowa stoi.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jejku, ten rozdział bardzo mi się podoba! Nie wiem, dlaczego dopiero przed chwilą to zauważyłam, ale to chyba najlepszy dotychczas rozdział :P
Szczerze, to w środę kompletnie zapomniałam opublikować ten rozdzia. Naprawdę. Nie wiem, czy to przez szkołę czy po prostu ze mną gorzej.
Ale jest! Jest dziś i się radujmy.
Z dedykacją dla Sue :D