niedziela, 30 października 2016

11. Umowa

https://media.giphy.com/media/FSrfi2F9Ssusw/giphy.gif


Nawet głośne chrapanie piratów nie było w stanie powstrzymać natychmiastowego zaśnięcia Julii. Okazało się, że do zmierzchu były jeszcze trzy godziny, więc w sam raz na odpoczynek. Ziemia wcale nie była tak twarda, jak mówiono. Poza tym spało jej się całkiem dobrze. Świeże powietrze było dodatkowym plusem.
Jack natomiast nie mógł zasnąć i kręcił się, co chwila wpadając na Gibbsa, który spał niedaleko. Myślał, co to też za cudowności mogą kryć się pod nazwą „Skarb Lettego”. Może to coś lepszego niż jego busola? Albo coś, co sprawi, że Barbossa schowa się z zazdrości pod ziemię? Byłoby cudownie.
– Wiesz, Tia, możesz przyjść teraz. – mruknął, jednak nikt się nie pojawił, jak przypuszczał. Jedynie chrapiący Joshonny przewrócił się na drugi bok. Cóż, skoro ta stara czarownica nie chce to nie. Akurat teraz był idealny moment na jakieś tajemnicze nawiedzenie czy coś równie oczywistego. Ale nie, oczywiście że nie.
Kapitan pomyślał, że przydałaby się butelka rumu. Po tym zawsze mógł spać spokojnie. Ale – ku jego zaskoczeniu – po chwili koło niego pojawiła się Angelica. Położyła się i wpatrzyła w niebo, które już niedługo miało pokryć się gwiazdami.
– O czym myślisz? – spytała, nieco złośliwie.
– Ech, najdroższa Angeliko. Zawsze taka byłaś. Wścibska, bezwzględna i podstępna. – Zaczął.
– Ach, czyli znowu myślisz o mnie? – Zmrużyła oczy.
– Wcale nie. Raczej widzę przed sobą góry skarbów. I siebie na szczycie floty, wielkiej floty. Ja i Perła. – Westchnął, ale nie wiązało się to raczej z przeżyciem jakiejś refleksji w życiu.
– Jedyne co kochasz w tym świecie to ty sam i twoja „Czarna Perła”. Zupełnie zapominasz, dzięki komu masz tyle statków w butelkach na pokładzie okrętu. – Spojrzała Sparrowowi prosto w oczy.
Jack uniósł jedynie brwi, ale musiał przyznać, że coś w nim drgnęło. Przypomniał sobie rozmowę z Gibbsem, w której przyznał się do uczucia względem Angeliki. Będąc Jackiem Sparrowem było to dość kłopotliwe położenie, gdyż będąc zakochanym należało dbać i troszczyć się o tego drugiego, z tego co słyszał. Ale on, jako że był jedynym niepowtarzalnym Kapitanem Jackiem Sparrowem, nie troszczył się o nic i nikogo, poza sobą i swoją „Perłą”.
– Nie zapominam, tylko się tym nie interesuję. – stwierdził, na co kobieta przewróciła oczami.
Malon irytowało to zachowanie, a zarazem urzekało. Jack potrafił być uroczy. Znowu jednym swoim posunięciem cofał cały jej gniew, a ona znowu mu na to pozwalała. Ale nie mogła mu odmówić, był po prostu niepowtarzalny. Nie mogła ukryć, że coś do niego czuła (wybaczcie, że robię z tego taki romans xD). Ten drań tyle razy ją zostawił, zawiódł i skrzywdził, że już tego nie liczyła. Natomiast widziała w nim… troskę. Czasem naprawdę troszczył się o Angelikę, a nawet raz to pokazał. Dobrze pamiętała tamten moment…
– Po pierwsze: proszę o zwrot kompasu. Nie, chwileczkę… Po pierwsze: obiecaj, że nic złego nie spotka Angeliki. Po drugie, czyli wcześniej pierwsze, upomnę się o zwrot kompasu.
Tamto zachowanie dało kobiecie nadzieję, że jednak Sparrow odwzajemnia jej uczucia. Ta nadzieja zginęła wraz z porzuceniem jej na wyspie.
– Wiesz, Jack, tylko ja wiem, dlaczego przybyłeś na tę wyspę. Nawet ty sam nie chcesz się przed sobą przyznać. Wróciłeś tam po mnie. – powiedziała, wpatrując się w twarz mężczyzny.
– O, zachód słońca. Widzisz, czas wstawać i idziemy szukać skarbu. – Podniósł się z ziemi, a następnie spojrzał na swój kompas.
– A to pech. – mruknął, gdy wskazówka kompasu po raz kolejny zwróciła się w kierunku Malon. – Cóż, zapewne zadziała, jeśli dam ją Gibbsowi. – To mówiąc podszedł do chrapiącego jeszcze w najlepsze starego pirata i kopnął go. Joshonny jedynie drgnął.
– Panie Gibbs, poprowadzi pan naszą wycieczkę! – wrzasnął do ucha oficera, który natychmiast się zerwał. Kręcąc głową i mamrocząc zaczął budzić resztę.

~~

– Więc jak to będzie, panno Turner? – powiedział swoim przesadnie oficjalnym tonem Barbossa.
– Nie mogę się na to zgodzić, nie wyzbywając się podejrzeń co do słuszności tej sprawy. – odparła, nieco zbyt wrogim tonem, ale na Hectorze nie zrobiło to większego wrażenia.
– Podzielam twoje zdanie, Lizzy. – Uśmiechnął się. – No to jak, pogadamy?
– Nie mów do mnie tak. 
A jeśli chcesz ze mną dyskutować, to chyba nie tutaj, prawda? Nie chcielibyśmy przecież, aby zwykli majtkowie znali największy sekret na świecie. – stwierdził.
Elizabeth miała ochotę go udusić. Właśnie podburzał jej załogę przeciw niej. Był prawdziwym piratem. Idealnie to wszystko ułożył, wykorzystując wszystko i wszystkich dookoła.
– Nie. – warknęła.
Po chwili znaleźli się w kajucie kapitana.

– Co takiego może zdjąć klątwę kapitana „Latającego Holendra”? Wątpię, żebyś dysponował tak niezwykłą mocą. – Turner ściągnęła brwi.
– Och, od razu dysponował. Jeszcze nie, ale gdy mi pomożesz… – To mówiąc wyciągnął przed siebie rękę, w której trzymał zwitek papirusu. – To przepowiednia. Niesamowite, prawda? Przeczytaj, byle nie na głos.
Kobieta chwyciła kartkę i przeczytała, robiąc przerażoną minę. Te słowa były tak tajemnicze i tak niezwykłe, że po jej plecach przeszedł dreszcz.
– Skąd to masz? – Podniosła wzrok.
– Ech, na Tortudze spotkałem pewnego niewidomego wieszcza, który podszedł do mnie, wręczając to. Spojrzał mi wtedy prosto w oczy, mówiąc: „Niewinna, delikatna dusza, czyste serce. Zdobądź ją. Lecz nigdy nie wypowiadaj świętych słów, spisanych na tym kawałku papirusu. W przeciwnym razie spłoniesz, razem z twoim celem. Jedynie trzymając go w dłoni jesteś bezpieczny.” Przyjrzałem się słowom przepowiedni, a gdy się obróciłem, staruszek zniknął, jak to zwykle bywa w takich przypadkach. – Wyjaśnił, robiąc swoje charakterystyczne akcenty i przesadzając z wkładaniem w swoją wypowiedź emocji.
– Och, to… Czyli możemy sprawić, żeby…
– Dokładnie. – Przerwał jej. – To jak, przyjmujesz współpracę?
Turner nie mogła w to uwierzyć. Barbossa był dla niej szansą na odzyskanie Williama na zawsze. Jej marzenia o normalnej rodzinie mogły się wreszcie ziścić. Elizabeth nie była jednak głupia i doskonale wiedziała o tym, że Hector zwyczajnie ją wykorzysta i zabierze skarb tylko dla siebie. Miała jednak na to sposób.
– Przysięgnij, że jak odnajdziemy skarb, pomożesz mi odzyskać Willa. Razem sprawimy tak, abym mogła z nim i z synkiem zamieszkać w Port Royal jak normalna rodzina. Nie będę się bawić w twoje gierki, nie myśl że jestem niemądra. To co, stoi? – spytała.
– Umowa stoi. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jejku, ten rozdział bardzo mi się podoba! Nie wiem, dlaczego dopiero przed chwilą to zauważyłam, ale to chyba najlepszy dotychczas rozdział :P
Szczerze, to w środę kompletnie zapomniałam opublikować ten rozdzia. Naprawdę. Nie wiem, czy to przez szkołę czy po prostu ze mną gorzej. 
Ale jest! Jest dziś i się radujmy.

Z dedykacją dla Sue :D
 

środa, 19 października 2016

10. Nowa przystań

http://s10.flog.pl/media/foto/10522495.jpg


Kobieta stanęła jak wryta. Nie, to niemożliwe. Will nie żyje i nie może umrzeć. Nigdy nie będą normalną rodziną. Już oswoiła się z tą myślą. To, co zrobił Davy Jones jedenaście lat temu wyrwało jej serce z piersi. Czasem w nocy wstawała z łóżka z ochotą pocięcia sobie żył z tęsknoty i frustracji. Nie mogła się zemścić na tym draniu. Bywały momenty, że chciała wskrzesić Jonesa i powoli odrąbywać mu palce, potem poodcinać te jego macki, język, kończyny, aż w końcu włożyć do wora i wrzucić do morza, aby tam się utopił i sczeznął w piekle.
– Ja… muszę iść. – odparła po chwili.
Z ciężkim oddechem i nierównym biciem serca, które przypominało młot, wpadła do swojej kajuty. Otworzyła szafkę, po czym wyjęła skrzynię z sercem. Sercem, które wciąż biło dla niej i dla jej synka. Po jej policzkach zaczęły spływać gorzkie łzy tęsknoty. Dziewięć lat. Tyle musiała czekać, aż znowu ujrzy twarz swojego męża. Męża, którego kochała najmocniej na świecie. Tak bardzo jej go brakowało… Za dziewięć lat wreszcie ujrzy jego roześmianą twarz. On wciąż będzie młody, a jej przybędzie lat.
Elizabeth czuła, jak co wieczór dusza Williama tuli ją do snu i co ranka gładzi jej twarz delikatnymi promieniami słońca. Jak ociera jej łzy, gdy płacze. Czuła jego tęsknotę unoszącą się w powietrzu. Każde wspomnienie było jak róża – piękne, lecz jakże bolesne. Każda łza była ukojeniem, a zarazem wyrazem coraz to głębszej tęsknoty.
Drzwiczki do pokoiku skrzypnęły. W środku znalazła się Mary Theo. Była to młoda kobieta o afrykańskich rysach. Jej oczy zdawały się być czarne jak otchłań, twarz mówiła wyraźnie: „podejdź, a umrzesz”. Ale w towarzystwie swojej przyjaciółki była zupełnie inna. Łagodna i dobra, wspierająca i godna zaufania.
Mary przykucnęła przy Elizabeth, która tuliła do siebie skrzynię z sercem Turnera. Objęła ją i powiedziała cicho:
– Lizzy, musimy już iść. – Delikatnie odsunęła skrzynię od twarzy kapitana. – Barbossa czeka. Chcesz, żeby wyczuł, że cię poruszył? Jesteś kapitanem, nie poddasz się tak łatwo. – powiedziała. – Poza tym, nie zapominaj z kim rozmawiasz, To Hector, zdolny do wszystkiego. Pewnie cię okłamuje, nie możesz u ufać. – szepnęła.
To prawda, Elizabeth nie powinna dać się zwieść. Ale co, jeśli Barbossa naprawdę zna jakiś sposób na odczarowanie Willa? Możliwe, że zamieszkają razem we troję, jak normalna rodzina. A może to szansa, której nigdy już nie otrzyma?
– Dobrze, wyjdź. Zaraz dołączę do ciebie – powiedziała, ocierając łzy. Następnie wstała i zamknęła swój najcenniejszy skarb w szafce.

~~

Oczom Jacka ukazał się ląd. Było to małe miasteczko z niewielkim portem, w którym cumowały głównie łodzie rybackie i szalupy. Ludzie nie wyglądali na bogaczy, wręcz przeciwnie. Małe domki ledwo stały, słomiane dachy były dziurawe. Wszelkiego rodzaju zboże i rośliny były w kolorze niezdrowej żółci. Na dodatek panował tu taki upał, że to cud, że morze jeszcze nie wyschło.
– Gdzie my jesteśmy? – Zdziwiła się Julia, gdy właśnie dobijali do portu.
„Czarna Perła” wzbudziła ogromne zainteresowanie w mieszkańcach  tej ruiny. Chyba nigdy nie widzieli tak wielkiego statku.
– Zdaje mi się, że jesteśmy gdzieś w biedniejszej, zapomnianej części Włoch. – powiedział Sparrow, marszcząc brwi. – A to pech, miało być na północ.
Revellon już zupełnie się pogubiła w tych kierunkach. Może to oni popłynęli źle, a może to kompas wskazywał nie to, co trzeba. Poza tym… Włochy? Jak oni mogli tu dopłynąć?
– Kompas się nie myli. – stwierdził kapitan. – No, naprzód, panowie! I, rzecz jasna, panie. – Uśmiechnął się zalotnie do Angeliki i Julii, na co ta starsza przewróciła oczami i wymamrotała pod nosem kilka niecenzuralnych (ale zdecydowanie trafnych) epitetów Jacka.
Z wejściem do miasteczka nie było problemu, nie wyróżniali się z tłumu. Mieszkańcy byli równie niehigieniczni co piraci, mieli podobny styl ubioru. Gibbs stwierdził, że wygląda to jak jakaś przeklęta podróbka Tortugi, tylko dużo biedniejsza i… Bardziej wieśniacka.
– Idźmy tędy. – Jack wyciągnął przed siebie palec wskazujący. – Jeśli to tu znajduje się wskazówka Lettego, to nie będzie większych problemów. Te ludki są zajęte sobą.
Chwiejny krok kapitana przeistoczył się w delikatne podskakiwanie w biegu. Mała mieścina powoli zostawała za nimi. Z czasem stała się tylko małą plamką na horyzoncie. Słońce znalazło się niżej na niebie, powoli chyląc się ku zachodowi.
– Ech, już nie dam rady... – Wysapała Julia, padając na kamienną ścieżkę. Droga wiła się teraz pod górę, co było dodatkowym utrudnieniem. Wyschnięte dziury z piachem i spróchniałe konary drzew wyglądały, jakby od lat nie miały kontaktu z wodą. To także bynajmniej nie pomagało.
– W sumie możemy, ale przydałoby się jakieś lepsze miejsce niż takie gorące pustkowie jak to. – odparła Angelica.
– Droga Angeliko, pozwól, że podważę twą decyzję. – wtrącił się Sparrow. – Ponieważ szukając innego miejsca do spoczynku, które – wychodząc z założenia, że w ogóle istnieje – ma być lepsze niż to, które właśnie wybrała nasza mała Rodzyneczka, moglibyśmy niechcący trochę uschnąć i zmęczyć się w tym upale, który panuje na całym tym obszarze. A jeśli zaś zatrzymamy się tu, mamy maciupką szansę, że jednak nieco odpoczniemy i będziemy zwarci i gotowi, aby wyruszyć dalej nocą, gdyż wtedy zapewne nie będzie aż tak rażącego i grzejącego słońca., jak to panujące w tej chwili.
Revellon zamrugała oczami, gapiąc się na Jacka jak na kosmitę.
– Ty tak na serio? – Zmarszczyła brwi.
– Zdaje mi się, że tak. – Odpowiedział zupełnie zwyczajnym tonem. – A teraz może się połóżmy i odpocznijmy. O zmroku pójdziemy dalej. Panie Threw, proszę trzymać wartę. – zwrócił się do niskiego bruneta o szarych oczach, po czym sam położył się na ziemi.

~~

– Puść mnie, ty brudny piracie! – Wyrywała się Brookley, gdy jeden z oficerów Barbossy prowadził ją do kajuty. – Co takiego zrobiłam, żeby mnie tak wykorzystywać?! – warknęła.
– Kapitan cię potrzebuje. Bądź grzeczna i się nie wierzgaj. – odparł grubym głosem, po czym wrzucił ją do małej kajuty, w której miała spać, a drzwi zamknął na klucz.
Świat jakby zwolnił. Kobieta płakała i krzyczała, niszczyła wszystko, co znajdowało się w pomieszczeniu. W końcu padła na ziemię i zaszlochała. To nie miało tak wyglądać. Miała wyjść za przystojnego księcia, żyć w pięknym pałacu i codziennie dostawać piękne suknie. Teraz to wszystko stało pod wielkim znakiem zapytania. Jej rodzina nie czyniła wielkich postępów w poszukiwaniach.
– Będzie co ma być, dam radę. – mruknęła pod nosem, ocierając łzy. Będzie wojowniczką. Da radę... Nie, nie da rady...

~~~~~~~~~~~~~~~~~*********~~~~~~~~~~~~~~~~
Dzień dobry :D
Powiem szczerze, że miała to wstawić tydzień temu, ale środa jest ciężkim dniem i nie zdążyłam dorwać się do komputera. Staram się napisać tą notkę, ale ktoś (też Cię kocham <3) mi to uniemożliwia, więc tyle xD

Dedykuję to nowej czytelniczce, Blondynce

piątek, 7 października 2016

09. Bicie serca



Statek sunął przed siebie po gładkiej tafli. Lekka bryza delikatnie gładziła twarz kapitana. Promienie radośnie tańczyły na wodzie, oślepiając marynarzy. Dzień był w istocie piękny.
Elizabeth zmierzała do portu La Calle, gdzie pozostawiła swojego synka Jacka wraz z opiekunką. W końcu mogła zabrać go do siebie i już nigdy nie oddawać. Marzyła o ich ponownym spotkaniu, gdyż nie widzieli się przez rok. Ostatnie wspólne chwile spędzili we troje – z Willem. Tak bardzo za nim tęskniła. Jeden dzień la lądzie, dziesięć lat na wodzie. Czasami miała wrażenie, że dziesięć lat to cały wiek, a jeden dzień to jedna godzina.
Powolnym krokiem udała się do swojej kajuty. Skrzypnęły drzwi. Poczuła zapach snu, który co ranka przypominał jej o tak dawno już nie spotkanym mężu.
Otworzyła szafkę, w której znajdowała się skrzynia. Wyjęła ją, po czym przyłożyła ucho do kufra. Usłyszała delikatne bicie serca. Serca, które nie było wyrwane z jej piersi, ale i tak zawsze należało do niej. Przypominało Elizabeth, jak wtulała się w ramiona Williama, przypomniało jej to wszystkie wspólnie spędzone chwile.
– Kapitanie! Widzimy statek na horyzoncie! – Zza drzwi wyjrzał Oki Schen, trzeci oficer. Kobieta błyskawicznie schowała skrzynię za siebie.
– Zaraz przyjdę. – Odpowiedziała, po czym schowała jej najcenniejszy skarb do szafki i przekręciła kluczyk.
– Jeszcze dziewięć lat, Will… – Szepnęła łamiącym się głosem, po czym opuściła kajutę.

~~

Żagle były w kolorze ciemnoniebieskim, a na nich widniały znaki: półksiężyc i gwiazdy. Nie było tam żadnej flagi.
– Ech, niestety, to nie twój książę z bajki. – zaśmiał się Hector. – Zdaje mi się, że odwiedzi nas stara przyjaciółka.
– Kobieta? – W oczach Anny zapłonęła iskierka nadziei.
– Kobieta. Niejaka Elizabeth Swann… To jest Elizabeth Turner. Piracka pani kapitan. – odparł Barbossa, stukając swoją sztuczną nogą. W jego oczach pojawił się cień wspomnienia. – Silna i niezależna, ale i sprytna. Jako jedyna pokonała Jacka Sparrowa, pozostawiając go na „Czarnej Perle”, gdy atakował ich Kraken.
– To ma być zasługa? Zabić marynarza? Nie widzę w tym nic godnego pochwały. – odparła, zadzierając nosa.
Na to stary pirat wybuchnął niekontrolowanym śmiechem, a cała załoga wraz z nim. Brookley nienawidziła, jak tak robili. Była to ogromna zniewaga dla niej.
– Jack Sparrow… O nie, nigdy nie był "dobrym marynarzem". A tymczasem… – Wysunął lunetę przed siebie, spoglądając na „Białą Noc”. – Wpadniemy na herbatkę do starej znajomej.

– No proszę, Barbossa. Minęło tyle lat… – Powiedziała wysoka blondynka o brązowych oczach. Najwyraźniej próbowała się gniewać, ale chyba nie umiała.
– Od twojego porwania? Aye, piracie. – Wyszczerzył się Hector. – Widzę, że dorobiłaś się własnego statku.
Rozejrzał się wokół. „Biała Noc” była niezwykle czystym – jak na piratów – okrętem. Żagle były w kolorze nocnego nieba, rufa zdobiona gwiazdami. Połowa załogi była mężczyznami, a połowa kobietami, co w przypadku panny Turner było do przewidzenia.
– Ty również – Odparła kobieta, wyrywając go z zamyślenia. – I, jak widać, masz nawet… dziewczynę. – Jej wzrok padł na Brookley.
– Ech, długa historia, ta tutaj dama jest mi potrzebna. Ale to inna sprawa. Cóż, przydałoby się nieco wypić za naszą znajomość. Co ty na to, gołąbeczko? – zwrócił się do Anny.
W dziewczynie coś się gotowało. Miała ochotę wybuchnąć płaczem, krzykiem, wezwać straże i skazać ich na śmierć. Miała przecież w garści władzę, jakiej pragnęłaby każda kobieta. A najlepsze było to, iż miała wpływ na ojca. Ale dopiero teraz zrozumiała, że władza jest niczym, jeśli znajduje się daleko od swoich. Wśród tych brudnych piratów jej zdanie nie miało więcej znaczenia niż słowa kucharza pokładowego.
– Spróbuj tylko, a mój ojciec i Chris zgniotą cię jak muchę! Nie masz szans z całą naszą flotą, a siły armii Księcia Jerzego na pewno nam pomogą i będzie po was. Wszyscy piraci sczezną w piekle. – warknęła.
– Akurat armię Księcia Jerzego mamy na jakiś czas z głowy. Zmietliśmy połowę wczoraj wieczorem. – Wtrąciła się Elizabeth. – Przykro mi, ale walki są na razie zawieszone. Piratom znudziło się to zajęcie, a Gwardia Honorowa straciła siły. Także… odpłynęliśmy.
Te słowa były jak kamienie, którymi właśnie rzucano w Annę. Odłamki skał sypały jej się do oczu, wywołując płacz. Ale nie… Nie mogła się poddać, nie mogła uronić ani jednej łezki. Pokaże im, że nie jest tak słaba, jak sobie wyobrażają. Nie da się zwieść prowokacji. Cokolwiek chcieli jej zrobić, była gotowa się bronić.
– Skoro tak, to chyba możecie mnie wypuścić. – odparła.
– O nie, nie. Jeszcze nie teraz, moja droga. – Zawarczał Barbossa. – Chociaż faktycznie chwilowo nam się do niczego nie przydasz. Wilson, pokaż naszej małej ukochanej nasz najlepszy apartament. – Zaśmiał się, a wysoki mężczyzna o ciemnych włosach zabrał dziewczynę z powrotem na „Zemstę Królowej Anny”.

~~

– No, to czego tym razem szukasz? – Elizabeth wpatrywała się w słońce, które chyliło się ku zachodowi. – Bo to oczywiste, że ta dziewczyna jest ci do czegoś potrzebna. Znowu jakaś klątwa?
Hector zaśmiał się sucho.
– Nie, klątwę mam przerobioną z tobą. Ach, to były czasy… No, ale nie ma się co tak od razu rozklejać. Tak, owszem, dziewczyna jest mi potrzebna, ale to zupełnie inna sprawa, nie warto się przejmować. – mamrotał, popijając rum z butelki.
– Warto, warto. Powiedz mi, chcesz ją skrzywdzić? – Błyskawicznie wyjęła zza pasa pistolet i przyłożyła do skroni Barbossy, na co ten wytrzeszczył oczy, ale nie ze strachu: ze zdumienia.
– Widzę, że nie straciłaś formy, mój drogi Królu. – Powiedział twardo. – Tak, jest mi potrzebna, jak mówi przepowiednia. Przepowiednia, dotycząca pewnego skarbu, cenniejszego niż wszystkie bogactwa ziemi. – Zaczął.
– Co to takiego? – nie ustępowała.
– Jeśli mnie zastrzelisz nigdy się nie dowiesz, więc proponuję nieco przystopować. – Położył ostrzegawczo dłoń na szabli.
Tacy właśnie byli piraci, i dlatego nie można było im ufać. Zdawali się być przyjaciółmi, bronili się nawzajem i wspierali, ale w każdej chwili mogli wystawić tego drugiego do wiatru, a nawet grozić mu śmiercią.
Elizabeth z niezadowoleniem przypięła broń z powrotem do pasa. Wyglądała na sfrustrowaną, ale nawet ciekawą owego skarbu. W istocie dobrym pomysłem było zaproponowanie współpracy, tym bardziej, że Hector miał w zanadrzu przekonujący argument.
– Mam pewną ofertę dla ciebie. – Stary pirat poprawił kapelusz. – Jeśli mi pomożesz w odnalezieniu tego, czego szukam, mogę przywrócić Willa do życia. Normalnego życia, w tobą i synkiem, jak w zwykłej rodzinie.

~~~~~~***~~~~~~
Witajcie!
Ten rozdział mi się baaaardzo podoba. Jest to chyba najlepszy, jaki kiedykolwiek napisałam(Język formalny, pozdro, Emi). Jak szkoła? Ja byłam na wycieczce integracyjnej i powiem, że było świetnie, no może z wyjątkiem pogody. Deszcz padał cały czas i nadal pada, ech, zmokłam. Moje buty nie żyją *killem with kidness*.
No to tyle.

Dedykuję ten rozdział Emily ^^ ♥