Potężny gejzer wystrzelił w górę.
Julia nabrała łapczywie powietrza, po chwili orientując się, że jest w
powietrzu.
– Och, świetnie, to jest ten
„najszybszy sposób”. – wrzasnęła sama do siebie, usiłując coś zrobić. Spadała
do wody, wierzgając kończynami. Po chwili rozległo się głośne „CHLAP!”, a Revellon
znów nałykała się słonej wody morskiej. – Ech, durne morze! Niech to wszystko
cholera weźmie! Nienawidzę… ech! – Od tego krzyczenia zakrztusiła się wodą.
Jeszcze bardziej wnerwiona zaczęła mruczeć pod nosem zdecydowanie nieświęte słowa.
Jedynym plusem tego, że Merilla wyrzuciła ją akurat tu było to, że jakieś 30
metrów dalej znajdował się ląd. I to najprawdopodobniej właśnie ten, na którym
była przed „wodną przygodą”.
Po jakimś czasie wypełzła na ląd.
Wyglądała jak oklapła papka ociekająca wodą. Ale żyła. Padła na piasek i leżała
tam przez jakieś dziesięć minut. Właśnie wtedy zrozumiała, że będąc tutaj, musi
nie tylko odnaleźć tajemniczy Łamacz, ale i przeżyć.
~♠~
No cudownie. Najlepiej najpierw
porwać, wsadzić do śmierdzącej dziury zwanej ładnie „więzieniem”, a potem
ciągać po okropnych, cuchnących knajpach i barach.
– Musisz się nauczyć młoda, że żyjesz
teraz z nami. Uwierz, dziecko, staram się być… miły. – Wyszczerzył się
Barbossa.
Brookley już miała odpowiedzieć coś w
swoim stylu, ale zatrzymała się. Nie da im tej satysfakcji. Spróbuje czegoś
innego. Mimo, że była przyzwyczajona do dóbr królewskich i zachowania w
pałacach, to jednak rozum swój miała. Zrobi wszystko, żeby wrócić do domu. Jej
plan musi się udać.
– Doprawdy? – mruknęła pod nosem,
udając totalne znudzenie; ale w duchu była przeszczęśliwa. Wreszcie zrobiła
coś, co pokazało Hectorowi i jego nędznej kompanii, że jest silna i da radę.
– Dobrze, może przejdźmy do rzeczy
ważniejszych. Bossa, musimy omówić parę rzeczy. – Elizabeth spojrzała wymownie na Annę,
oczekując pozostawienia ich samych. Tę rzecz dwudziestolatka jak najbardziej
zrozumiała. Nawet dobrze się złożyło. Po chwili skinęła głową i powoli oddaliła
się. Czuła swój puls na szyi. Była pewna, że tak niebezpiecznej rzeczy jeszcze
nigdy nie robiła.
Wymijała powoli wszystkich
imprezowiczów. Starzy i brudni biedacy dookoła niej bili się, przepychali,
prosząc co chwila o kolejną porcję alkoholu. „Damy”, których dekolty sukienek
były niemal większe niż sama sukienka,
uwijały się przy kelnerskich obowiązkach. Muzykanci grali jakąś kocią muzykę.
Na początku pomyślała, że znalazła się na wyspie „Tortuga”, na której panowała
zawsze taka atmosfera, ale w końcu dowiedziała się (od swojego jakże ulubionego
pirata Hectora), że to tylko wybrzeża portu La Calle.
Powoli przesuwała się w stronę drzwi. Stopy stukały nieregularnie o drewniano-ziemistą podłogę. Wreszcie
zobaczyła dość mały, drewniany właz. Jej wzrok czujnie latał na wszystkie
strony. Jeśli teraz ją zauważą, to będzie po wszystkim. Cały plan legnie w
gruzach… A tego bynajmniej nie chciała.
Delikatnym ruchem ręki otworzyła
drzwi. Cicho skrzypnęły, co spotkało się z pozytywnymi uczuciami Julii.
Przypomniała sobie wiecznie nienaoliwione wrota do swojej garderoby w pałacu.
Nie, nie ma teraz czasu na takie
sentymenty. Musi stąd znikać.
Wypadła z knajpy i od razu poczuła,
jak na dworze jest zimno. Nie wiedziała, gdzie była, ale tutejsze dni były gorące a dni
lodowate.
Zaczęła biec przed siebie. Nie miała wyjścia.
Jej sukienka była szyta na porę wiosenno-letnią, w związku z czym nie miała
ramionek. Dygocząc gnała w dal. Strój dwudziestolatki już dawno się porwał i pobrudził.
Niegdyś piękne, śnieżnobiałe falbany teraz wyglądały raczej jak błoto. Gorset
momentami nie dawał jej oddychać, ale przyzwyczaiła się. Niegdyś bujne włosy
sterczały dziś na cztery strony świata, przypominając gniazdo.
Kiedy zdała sobie sprawę z tego, jak
wygląda, załamała się. Zatrzymała się, łapiąc oddech po morderczym biegu. Co
ona wyprawia? Czemu bierze sprawy we własne ręce? Nie tak ją wychowano…
Zauważyła, że co chwila zmienia zdanie – raz się poddaje, raz chce walczyć. Co
z niej za księżniczka?
Jedyne, co Annę teraz pocieszało to
to, że uciekła tym piratom. Połowa sukcesu za nią. Teraz wystarczy tylko
poprosić lokalnego władcę o pomoc… No i przy okazji o gościnę, jak to zwykle
bywa. Mógłby sprowadzić tutaj Chrisa z jego flotą… Przy okazji nasłać swoje
wojsko na Barbossę i tę drugą…
Niestety, pospieszyła się. Z oddali dobiegły
ją krzyki i głośne pomruki niezadowolenia. Usłyszała dobrze znany głos:
– Macie ją znaleźć, szczury! Ta mała
nie będzie się tak bawić.
– Hector. – warknęła, oglądając się
przez ramię. Znów będzie uciekać?! Miała dość podległości tym śmierdzącym
durniom.
Po raz kolejny, z wielką niechęcią,
ruszyła przed siebie. Wpadła na kilku kupców, przewróciła dwie lady, omal co
nie rozdeptał jej koń, naraziła się jakiemuś rybakowi, wysypując mu ryby z
sieci, wywołując przy tym straszne zamieszanie.W pewnym sensie nie mogła patrzeć, na
to, co zrobiła. Ale z drugiej strony był i pozytywny aspekt – piraci mieli
utrudnioną pogoń.
Po trzeciej próbie przeskoczenia lady
z arbuzami bez żadnych szkód, kobieta chciała upewnić się, czy jeszcze ją gonią.
Niestety byli wciąż widoczni. Jedynie tyle, że daleko.
W następnej chwili świat zawirował, a
Brookley poczuła na twarzy coś zimnego i mokrego. Najpierw wzdrygnęła się z
obrzydzenia, a potem z zimna.
– Hej, wszystko w porządku? – Usłyszała
głos nad swoją głową. Dopiero po chwili zorientowała się, że stoi nad nią
wysoki brunet o ciemnoczekoladowych oczach. Podawał jej rękę.
– Nie, nic nie jest w porządku! –
Wrzasnęła, rozglądając się wokół. Za nią leżała duża beczka zimnej wody, a
właściwie: beczka, w której była zimna woda, dopóki dwudziestolatka jej nie
wylała, przy okazji oblewając całą siebie. – Ech… To znaczy… Przepraszam, że
wpadłam na twoją wodę… Czy cokolwiek tam przewoziłeś… Obiecuję, że dam ci dwa
razy więcej, jak tylko wrócę do pałacu. Ale muszę teraz ucieka… – Rozejrzała się.
Barbossa i spółka biegli wprost na nią, pokazując palcami. Nie odpuszczą teraz
ani potem, skoro nadal ją gonią.
Spróbowała podnieść się z ziemi.
– Pozwól, pani, że pomogę. – nNalegał mężczyzna,
podając dłoń. Nie mając wyjścia, kobieta skorzystała z oferowanej pomocy.
– Dziękuję – powiedziała – ale to nie
wszystko. Jestem ścigana przez piratów, muszę stąd znikać, prędko! – Odsunęła się
od tamtego człowieka, z trudem poruszając się w nasiąkniętej wodą „kreacji”.
– Zaczekaj! Znam pewne miejsce! Za
mną! – wykrzyknął, wskazując palcem na starą oborę. Brookley po raz kolejny się
zastanowiła, po ilu to jeszcze brudnych dziurach będzie się szwędać. To okropne
być normalnym mieszczaninem. Jeśli jesteś prześladowany, musisz walczyć o
przeżycie, a nie spokojnie zastanawiać się w swojej komnacie nad karą dla
przeciwnika.
W końcu westchnęła i posłuchała bruneta,
znajdując się w tajemniczej stodole.
~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~
Witam :)
Mi osobiście wydaje się, ze to jeden z lepszych rozdziałów na tym blogu, ale potem będzie jeden taki dość słaby, a potem mój najlepszy! Naprawdę, ostatnio napisałam coś co bardzo mi się podoba. W ogóle czytanie Riordana bardzo dobrze działa na wenę. Polecam :D
Dedykacja leci do Sue ^^
Witam :)
Mi osobiście wydaje się, ze to jeden z lepszych rozdziałów na tym blogu, ale potem będzie jeden taki dość słaby, a potem mój najlepszy! Naprawdę, ostatnio napisałam coś co bardzo mi się podoba. W ogóle czytanie Riordana bardzo dobrze działa na wenę. Polecam :D
Dedykacja leci do Sue ^^