środa, 30 listopada 2016

15. Ucieczka



Potężny gejzer wystrzelił w górę. Julia nabrała łapczywie powietrza, po chwili orientując się, że jest w powietrzu.
– Och, świetnie, to jest ten „najszybszy sposób”. – wrzasnęła sama do siebie, usiłując coś zrobić. Spadała do wody, wierzgając kończynami. Po chwili rozległo się głośne „CHLAP!”, a Revellon znów nałykała się słonej wody morskiej. – Ech, durne morze! Niech to wszystko cholera weźmie! Nienawidzę… ech! – Od tego krzyczenia zakrztusiła się wodą. Jeszcze bardziej wnerwiona zaczęła mruczeć pod nosem zdecydowanie nieświęte słowa. Jedynym plusem tego, że Merilla wyrzuciła ją akurat tu było to, że jakieś 30 metrów dalej znajdował się ląd. I to najprawdopodobniej właśnie ten, na którym była przed „wodną przygodą”.
Po jakimś czasie wypełzła na ląd. Wyglądała jak oklapła papka ociekająca wodą. Ale żyła. Padła na piasek i leżała tam przez jakieś dziesięć minut. Właśnie wtedy zrozumiała, że będąc tutaj, musi nie tylko odnaleźć tajemniczy Łamacz, ale i przeżyć.

~~

No cudownie. Najlepiej najpierw porwać, wsadzić do śmierdzącej dziury zwanej ładnie „więzieniem”, a potem ciągać po okropnych, cuchnących knajpach i barach.
– Musisz się nauczyć młoda, że żyjesz teraz z nami. Uwierz, dziecko, staram się być… miły. – Wyszczerzył się Barbossa.
Brookley już miała odpowiedzieć coś w swoim stylu, ale zatrzymała się. Nie da im tej satysfakcji. Spróbuje czegoś innego. Mimo, że była przyzwyczajona do dóbr królewskich i zachowania w pałacach, to jednak rozum swój miała. Zrobi wszystko, żeby wrócić do domu. Jej plan musi się udać.
– Doprawdy? – mruknęła pod nosem, udając totalne znudzenie; ale w duchu była przeszczęśliwa. Wreszcie zrobiła coś, co pokazało Hectorowi i jego nędznej kompanii, że jest silna i da radę.
– Dobrze, może przejdźmy do rzeczy ważniejszych. Bossa, musimy omówić parę rzeczy. – Elizabeth spojrzała wymownie na Annę, oczekując pozostawienia ich samych. Tę rzecz dwudziestolatka jak najbardziej zrozumiała. Nawet dobrze się złożyło. Po chwili skinęła głową i powoli oddaliła się. Czuła swój puls na szyi. Była pewna, że tak niebezpiecznej rzeczy jeszcze nigdy nie robiła.
Wymijała powoli wszystkich imprezowiczów. Starzy i brudni biedacy dookoła niej bili się, przepychali, prosząc co chwila o kolejną porcję alkoholu. „Damy”, których dekolty sukienek były niemal  większe niż sama sukienka, uwijały się przy kelnerskich obowiązkach. Muzykanci grali jakąś kocią muzykę. Na początku pomyślała, że znalazła się na wyspie „Tortuga”, na której panowała zawsze taka atmosfera, ale w końcu dowiedziała się (od swojego jakże ulubionego pirata Hectora), że to tylko wybrzeża portu La Calle.
Powoli przesuwała się w stronę drzwi. Stopy stukały nieregularnie o drewniano-ziemistą podłogę. Wreszcie zobaczyła dość mały, drewniany właz. Jej wzrok czujnie latał na wszystkie strony. Jeśli teraz ją zauważą, to będzie po wszystkim. Cały plan legnie w gruzach… A tego bynajmniej nie chciała.
Delikatnym ruchem ręki otworzyła drzwi. Cicho skrzypnęły, co spotkało się z pozytywnymi uczuciami Julii. Przypomniała sobie wiecznie nienaoliwione wrota do swojej garderoby w pałacu.
Nie, nie ma teraz czasu na takie sentymenty. Musi stąd znikać.
Wypadła z knajpy i od razu poczuła, jak na dworze jest zimno. Nie wiedziała, gdzie była, ale tutejsze dni były gorące a dni lodowate.
 Zaczęła biec przed siebie. Nie miała wyjścia. Jej sukienka była szyta na porę wiosenno-letnią, w związku z czym nie miała ramionek. Dygocząc gnała w dal. Strój dwudziestolatki już dawno się porwał i pobrudził. Niegdyś piękne, śnieżnobiałe falbany teraz wyglądały raczej jak błoto. Gorset momentami nie dawał jej oddychać, ale przyzwyczaiła się. Niegdyś bujne włosy sterczały dziś na cztery strony świata, przypominając gniazdo.
Kiedy zdała sobie sprawę z tego, jak wygląda, załamała się. Zatrzymała się, łapiąc oddech po morderczym biegu. Co ona wyprawia? Czemu bierze sprawy we własne ręce? Nie tak ją wychowano… Zauważyła, że co chwila zmienia zdanie – raz się poddaje, raz chce walczyć. Co z niej za księżniczka?
Jedyne, co Annę teraz pocieszało to to, że uciekła tym piratom. Połowa sukcesu za nią. Teraz wystarczy tylko poprosić lokalnego władcę o pomoc… No i przy okazji o gościnę, jak to zwykle bywa. Mógłby sprowadzić tutaj Chrisa z jego flotą… Przy okazji nasłać swoje wojsko na Barbossę i tę drugą…
Niestety, pospieszyła się. Z oddali dobiegły ją krzyki i głośne pomruki niezadowolenia. Usłyszała dobrze znany głos:
– Macie ją znaleźć, szczury! Ta mała nie będzie się tak bawić.
– Hector. – warknęła, oglądając się przez ramię. Znów będzie uciekać?! Miała dość podległości tym śmierdzącym durniom.
Po raz kolejny, z wielką niechęcią, ruszyła przed siebie. Wpadła na kilku kupców, przewróciła dwie lady, omal co nie rozdeptał jej koń, naraziła się jakiemuś rybakowi, wysypując mu ryby z sieci, wywołując przy tym straszne zamieszanie.W pewnym sensie nie mogła patrzeć, na to, co zrobiła. Ale z drugiej strony był i pozytywny aspekt – piraci mieli utrudnioną pogoń.
Po trzeciej próbie przeskoczenia lady z arbuzami bez żadnych szkód, kobieta chciała upewnić się, czy jeszcze ją gonią. Niestety byli wciąż widoczni. Jedynie tyle, że daleko.
W następnej chwili świat zawirował, a Brookley poczuła na twarzy coś zimnego i mokrego. Najpierw wzdrygnęła się z obrzydzenia, a potem z zimna.
– Hej, wszystko w porządku? – Usłyszała głos nad swoją głową. Dopiero po chwili zorientowała się, że stoi nad nią wysoki brunet o ciemnoczekoladowych oczach. Podawał jej rękę.
– Nie, nic nie jest w porządku! – Wrzasnęła, rozglądając się wokół. Za nią leżała duża beczka zimnej wody, a właściwie: beczka, w której była zimna woda, dopóki dwudziestolatka jej nie wylała, przy okazji oblewając całą siebie. – Ech… To znaczy… Przepraszam, że wpadłam na twoją wodę… Czy cokolwiek tam przewoziłeś… Obiecuję, że dam ci dwa razy więcej, jak tylko wrócę do pałacu. Ale muszę teraz ucieka… – Rozejrzała się. Barbossa i spółka biegli wprost na nią, pokazując palcami. Nie odpuszczą teraz ani potem, skoro nadal ją gonią.
Spróbowała podnieść się z ziemi.
– Pozwól, pani, że pomogę. – nNalegał mężczyzna, podając dłoń. Nie mając wyjścia, kobieta skorzystała z oferowanej pomocy.
– Dziękuję – powiedziała – ale to nie wszystko. Jestem ścigana przez piratów, muszę stąd znikać, prędko! – Odsunęła się od tamtego człowieka, z trudem poruszając się w nasiąkniętej wodą „kreacji”.
– Zaczekaj! Znam pewne miejsce! Za mną! – wykrzyknął, wskazując palcem na starą oborę. Brookley po raz kolejny się zastanowiła, po ilu to jeszcze brudnych dziurach będzie się szwędać. To okropne być normalnym mieszczaninem. Jeśli jesteś prześladowany, musisz walczyć o przeżycie, a nie spokojnie zastanawiać się w swojej komnacie nad karą dla przeciwnika.
 W końcu westchnęła i posłuchała bruneta, znajdując się w tajemniczej stodole.

~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~
Witam :)
Mi osobiście wydaje się, ze to jeden z lepszych rozdziałów na tym blogu, ale potem będzie jeden taki dość słaby, a potem mój najlepszy! Naprawdę, ostatnio napisałam coś co bardzo mi się podoba. W ogóle czytanie Riordana bardzo dobrze działa na wenę. Polecam :D

Dedykacja leci do Sue ^^

środa, 23 listopada 2016

14. Merilla

https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/ea/71/b7/ea71b70391d6cdb551fcae1ad472ae8f.jpg


Co za ironia. Julia nienawidziła gotować. A tym razem garnek mógł uratować jej życie. Schodząc coraz niżej pod powierzchnię czuła, że jej głowa zaraz eksploduje. Ciśnienie nie pozwalało jej na zbyt wiele, w dodatku powietrze pod kopułą garnka stawało się coraz bardziej wilgotne. Nie wytrzyma zbyt długo.
Mimo to zeszła jeszcze niżej, tak, że dotknęła dna. Była z piętnaście metrów pod wodą, głowa jej pękała, miała mało powietrza, ale musiała zbadać, o co chodzi. Spojrzała w dół. Falująca woda uniemożliwiała jej dokładne zbadanie dna. Oczywiście musiała się zanurzyć cała. Nabrała powietrza, wkładając głowę do wody. O dziwo widziała wszystko wyraźnie. Stała na zwyczajnym piaszczystym dnie. Niedaleko leżało kilka wielkich kamieni… A może to nie było dobre określenie. Raczej jakaś skamieniała rafa koralowa, albo zeschnięte pęki koralowców…
Z ciekawości podpłynęła bliżej. Dotknęła powierzchni. Była szorstka i twarda, jakby tysiące roślin podwodnych skamieniało w jednym miejscu. Ale dziewczyna zauważyła coś jeszcze. W miejscu, w którym dotknęła skały, został czerwony odcisk. Tak ja na tamtym drzewie. Może ta jakiś szlak?
Zaczynało brakować jej powietrza. Już miała „wkładać głowę do garnka”, ale ściana se skały się ruszyła, ukazując wąskie wejście, coś w rodzaju drzwi. Następnie coś chwyciło ją za rękę, wciągając do środka.

~~

Jack nienawidził znajdować się w sytuacji bez wyjścia. Postanowił odwiedzić Kalipso, jednakże nie mieli pojęcia, gdzie znajduje się jej siedziba. Czarownica za każdym razem mieszkała gdzie indziej: raz na południu, to znów na północy. Dało się tam dotrzeć jedynie za pomocą magicznej busoli…
 W dodatku Angelica chciała poznać prawdę. Znowu musiał się tłumaczyć, a to przecież tylko strata czasu. Patrząc na to obiektywnie mógłby stracić około minuty, która – wbrew pozoru – mogła być bardzo cenna.
– Cóż, ujmując to powierzchownie, mogłem niechcący urazić jakąś starą boginię. – Wytrzeszczył oczy. Chwilę później zaczęło padać.
– No i wykrakałeś. – Zaśmiała się piracko. Deszcz łagodnie spływał po jej twarzy, tak, że na chwilę zapomniała o wszystkich smutkach. Woda przemyła jej lico, odświeżając umysł. Wyczuła zapach świeżych roślin, otaczających ich w tym lesie. Może Julia jest gdzieś niedaleko? Kto by tam wiedział, co to było za zielone światło w głębi czeluści. W starych opowieściach jej ojca zielona poświata oznaczała zmianę miejsca w nadnaturalny sposób, czyli… Teleportację.
Nie… Julia jest niedoświadczona i sama. Trzeba się ruszyć i jej poszukać! Jakim cudem mogła tak ją zostawić? Może Revellon czeka z nadzieją na ratunek, który nawet nie pomyślał o ratowaniu?
– Panowie, zbieramy się. Natychmiast. Poszukamy Julii – Zarządziła, stanowczym tonem głosu.
Sparrow przechylił głowę na bok, robiąc dziwaczną minę.
– Cóż, najdroższa Angeliko. Wybacz, że odrzucam twoją propozycję, lecz mam ku temu powody. Po pierwsze: co mamy zrobić w tej sytuacji, jeżeli twoja koleżaneczka… jak jej tam… Spadła dość nisko pod poziom morza, jak mówisz, a ziemia, mimo całej swojej okazałości i cudownych na niej żyjących istot, nie chce nas tam wpuścić. Wnioskuję zatem, że przeznaczenie odradza nam szukania tamtej. – mówił powoli, aby każde słowo było wyraźne i zrozumiałe, jednak i to nie przyniosło skutku.
Trzydziestolatka starała się gniewać. Z całych sił pragnęła być negatywnie nastawiona do Sparrowa, ale znów jej się nie udało. Spuściła głowę, jedynie przewracając oczami.
– Ostatnio jesteś taka zakręcona…! – szepnęła do siebie, przeklinając swoją głupotę. – Dobrze więc. Nie będziemy jej szukać w ten sposób, o którym mówisz. Musimy odwiedzić kogoś, kto się na tym zna. Tylko że nie mamy jak.
– Kapitanie, nie wiem jak ty, ale ja zgłodniałem – wtrącił się Gibbs, masując swój napęczniały brzuch, teraz beznadziejnie oklapły i burczący.
– Świetny pomysł! – Poderwał się. Zmiana tematu była dobrym pomysłem, a jedzenie faktycznie się przyda.
Angelika zmarszczyła brwi. Co teraz będzie? To była dopiero sytuacja bez wyjścia.

~~

Jasna postać w białej sukni przypominała ducha. Miała piękną twarz młodej kobiety. W panice zamknęła „drzwi” do kamiennego… domku.
– Och, kochana, zamykaj drzwi, chyba że chcesz się utopić. – Jej głos był łagodny i pełen troski. – Zaraz coś poradzimy. Siadaj, proszę. Jak dobrze, że ostatnio nie wpuszczałam tu powietrza. Zaraz uprzątnę ten bałagan…
Julia mogła oddychać. W tym prowizorycznym pomieszczeniu było powietrze. Ściany zrobione były z ciemnego kamienia, a raczej skały, pokrytej mchem i śmiesznymi porostami podwodnymi. Jedynym źródłem światła było malutkie okienko, którego szyba była porysowana i nieco brudna. Nawprost stały półki z książkami i księgami, pod nogami znajdował się miękki, zielony dywan. Przy ścianie od wschodu usytuowany był mały stolik z pożółkłą, starą serwetką. Tajemnicza postać posadziła Julię na krzesełku, otulając kocem zrobionym z czegoś puchatego i ciepłego, po czym chwyciła wiadro i zaczęła zbierać wodę z podłogi. Wyglądało to trochę, jakby wylewała błoto z piwnicy podczas powodzi. Revellon dopiero po chwili odzyskała język i przypomniała sobie, że należy podziękować.
– Proszę pani… Dziękuję za uratowanie mi życia. – Trochę dziwnie było jej mówić „proszę pani” do kogoś, kto wyglądał na rówieśniczkę, ale tutaj niczego nie była pewna.
– Och, jaka tam znowu pani. – rzuciła przez ramię, odstawiając pełne naczynie wody. – Mów mi… Merilla. Jestem nimfą wodną – uprzedziła pytanie.
Siedemnastolatka omal nie złapała się za głowę. Nikt nie wspominał, że w przeszłości istniały nimfy. Czy naprawdę ludzie w XXI wieku są tak ślepi, czy może powybijano te wszystkie stworzenia? A może istnieje jeszcze jakaś dziwna magia czy co to tam jest?
– Nigdy nie spotkałam nimfy – zwierzyła się.
– To nic dziwnego, w twoich czasach trudno przetrwać. Nasze naturalne środowisko, woda, jest zanieczyszczane. Nie czujesz tej różnicy? – odezwała się, wciąż pracując.
– Zaraz… skąd wiesz, kim jestem?! – przeraziła się dziewczyna. Nikt przecież nie miał wiedzieć o jej pochodzeniu…
– Och, to bardzo proste. Tylko Wybranej nie pękłaby głowa tyle metrów pod wodą. Gdyby nie ochroniła cię twoja aura już dawno byłabyś martwa. Szkoda tylko, że zużyłaś już jedną szansę. Ale spokojnie, nie powiem nikomu, skąd jesteś. Rozumiem doskonale te obawy, a ty musisz mi zaufać. Wiem, co potrafią zrobić piraci… – Wzdrygnęła się, a jej oczy jakby się zabłyszczały.
– Co znaczy… wybranej? – spytała, chcąc ominąć temat o piratach.
– Cóż, należy spytać losu. Nie mamy wpływu na przyszłość. Wszystko, co robimy, jest koleją losu. Bo niby to nasz wybór, ale jednak… ktoś musiał to przed nami zaplanować.
– Nie zgadzam się. Sami dokonujemy wyboru. Słuchając własnej podświadomości. Ale uwierz mi, że żadną wybraną nie jestem. To, że się tu znalazłam, jest zupełnym przypadkiem.
 – Nie zgadzam się. – kobieta spojrzała jej w oczy, odrywając się od likwidowania wody z pomieszczenia. – Jedynie Wybrana mogła użyć Łamacza Czasu. Jedynie wybraną mogła ocalić jej własna aura. Masz jeszcze dwie szansy na tą łaskę. Nie zmarnuj ich, bo w przeciwnym razie zginiesz przy pierwszej lepszej okazji. Pozwól, że dam ci coś, co pozwoli ci ominąć serię pytań. Wszystkie odpowiedzi masz tutaj – podała jej książkę w białej okładce. – Każde słowo dotyczy wybranych, którzy przez wieki używali Łamacza. A teraz… musisz stąd iść. Wezwałam cię, ponieważ chciałam cię ostrzec. Piraci są wstrętni i okrutni Nie ufaj nikomu, nawet swojej koleżance Angelice. Przeczytaj to, co ci dałam. A teraz uciekaj. – Dotknęła jej czoła, a wszystko dookoła zawirowało.

~~***~~
Nawet nie możecie sobie wyobrazić, ile czasu zajęło mi poprawienie tego rozdziału. Nie wiem jak ja mogłam zrobić tutaj tyle powtórzeń :O W ogóle pisząc zdanie "... Pod nogami znajdował się miękki, zielony dywan" pierwotnie najdowało się słwo makijaż XD Jak ja to zrobiłam?
Dedykacja leci do Batgirl, ponieważ tak :D
W ogóle

środa, 16 listopada 2016

13. Odcisk dłoni



 http://wscreenwallpapers.com/wp-content/uploads/2015/02/forest-1080p-wallpaper-6.jpg

Każdy, kto się chociaż raz zgubił jako dziecko, musi wiedzieć, jakie to okropne uczucie. To, co przeżywała Julia było dziesięć razy gorsze. Las był gęsty i kręty, a poza tym mogła spotkać tu wszystko i wszystkich. Nie było jednak aż tak źle, jak przypuszczała. Pamiętała niektóre charakterystyczne rzeczy, które mijała. Bądź co bądź, była bardzo spostrzegawcza. Brnęła na przód, usiłując skojarzyć drogę, którą tu trafiła.Nie było to łatwe, ponieważ podmokłe podłoże i liczne kałuże znacznie utrudniały jej marsz.
Nagle stanęła. Krzyki… Usłyszała radosne śmiechy. Musiała to być ich wesoła kompania. Hałas dobiegał z północy, czyli przez w miarę równe tereny. Po drodze skupiała się jak najbardziej, aby nie wpaść w jakieś bagno; dopiero co przecież się umyła. Idąc dalej za odgłosami załogi „Czarnej Perły”, w końcu trafiła do celu. Kamień spadł jej z serca, gdy ujrzała Jacka, Gibbsa, Angelikę. Ta trójca święta, mimo wszystko, była w pewien sposób wyjątkowa.
– Ruszać się, ślamazary! – zakrzyknął krzepko Sparrow, podnosząc się z ziemi. – Czas iść do celu. Gibbs, prowadzisz.
–Aye, kapitanie! – Pokręcił głową, wciąż podekscytowany, że to on a nie Jack poprowadzi „orszak”. Jego podejrzenia okazały się słuszne. Pytanie tylko, czy to dobrze, czy źle.
Julia dołączyła do karawany, starając się uchronić przed owadami, które leciały do niej jak do miodu.
– Ech, co za ohydne robactwo – Westchnęła, coraz bardziej rozzłoszczona. Dobra, teraz jest dwadzieścia razy więcej tych paskudnych, latających muszek. Są większe – to rozumie. Ale dlaczego omijają szerokim łukiem Angelikę, Jacka, Gibbbsa i wszystkich pozostałych?!
– To leci do słodkiego zapachu. – Chrząknął Joshonny. – Co panienka jadła, że tak się plączą?
Szampon?, pomyślała, ale nie powiedziała na głos. To zabawne, że jeśli jesteś brudaskiem muchy omijają cię szerokim łukiem, jakbyś był częścią niewartego uwagi otoczenia. Może dlatego ludzie są najbardziej rozwiniętym gatunkiem? Bo zwracają uwagę na to, co wydaje się nieistotne? Ale czy wszyscy tak robią?
Z myśli wyrwało ją bliskie spotkanie z drzewem. Tak, właśnie. Nie ma to jak wpaść wprost na grubsze niż słoń drzewo. Jej nos wyglądał teraz zapewne gorzej niż czerwony balon urodzinowy.
– Aua! Kto postawił to na mojej drodze? – Jęknęła, a po chwili parsknęła cichym śmiechem, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie powiedziała. Angelika zakryła twarz dłonią i zachichotała, natomiast reszta nie zwracała uwagi.
Siedemnastolatka już miała ruszyć za grupą, kiedy jej uwagę przykuł jeden szczegół. A mianowicie czerwony ślad, wyżłobiony w korze drzewa. Skąd to mogło się wziąć? Dotknęła powoli swój narząd węchu, stwierdzając, że to nie może być krew.
– Lica, widzisz to co ja? – Przyłożyła dłoń do pnia oznaczonej rośliny.
– Hm… – Trzydziestolatka zmarszczyła brwi, bacznie przyglądając się zjawisku. – Coś podobnego.
Revellon otworzyła szeroko oczy. Kształtny odcisk jej ręki widniał właśnie na starym dębie.
Nagle pod jej stopami coś się poruszyło. Powierzchnia wyglądała, jakby miała za chwilę pęknąć. Następnie Ziemia zaczęła się trząść, a po chwili cała powierzchnia, na której stała Julia i drzewo, zostałą w jakiś dziwny sposób "odcięta" od reszty otoczenia. Nastąpiły gwałtowne turbulencje, a przerażona Julia nie wiedziała, co zrobić.
 Runęła w czarną nicość, czyli zapadła się pod ziemię. Po chwili słyszała jedynie krzyki Malon, bezskutecznie usiłującą zrobić coś w kierunku ratowania dziewczyny. Było za późno.

Julia spadała od kilku sekund, a krew już dawno spłynęła jej do mózgu. Bezskutecznie usiłowała przekręcić się w locie. Pozostało jej chyba tylko jedno, jedyne wyjście. Zamortyzować upadek. Czuła, że ląd pod nią się zbliża. Musiała coś szybko wymyślić. W desperacji otworzyła torbę, szukając czegokolwiek, co mogłoby zapobiec niechybnej śmierci. Ale było za późno.
O dziwo nie zderzyła się z ziemią, ale wpadła w strumień… zielonego światła. Piszczała i wierzgała kończynami, ale to nic nie dało. W końcu zanurzyła się w kręgu utworzonym przez zieloną poświatę.
W pierwszej chwili była zdezorientowana. O co chodziło? Gdzie się znajduje, gdzie jest jej dom? W drugiej chwili zdała sobie sprawę, że nie może oddychać. To przyćmiło wszystkie pozostałe pytania. Rozejrzała się, a jej oczom ukazała się głębia oceanu. Jakieś dziesięć metrów nad nią znajdowała się błyszcząca w blasku promieni słonecznych tafla wody. Nie zastanawiając się dłużej, postanowiła wypłynąć na powierzchnię. Po kilku chwilach łapczywie nabrała powietrza.
Tym razem nie miała przy sobie kładki. Nie było statków na horyzoncie. Sprawdziła swoją dłoń – na szczęście znalazła na palcu pierścień. Wiedziała już, że jest on nieprzemakalny (całe szczęście).
Pozostał jeden, najważniejszy problem. Czy znajdzie tu ratunek? I gdzie jest? Nie była w stanie tego stwierdzić. Po raz kolejny miała wrażenie, że to tylko głupi sen. Czemu, do cholery, czemu to była prawda?! Wkurzona Julia w takich chwilach zaczynała działać. W dodatku zaczęła marznąć, co nie było dobrym znakiem.
Otworzyła torbę, w której – o dziwo – znalazła dmuchane kółko dla dzieci. Usilnie próbowała je nadmuchać, co na szczęście udało jej się w dość szybkim czasie. Jako, że siedemnastolatka była raczej drobna, a kółko raczej duże, Revellon zmieściła się w nim i zaczęła grzebać w torbie. Wyciągnęła koc, którym się otuliła. Następnie sięgnęła po lornetkę. Gdzieś niedaleko musiał być ląd…
W napięciu szukała ostatniej deski ratunku. Ciekawe, czy po raz kolejny zostanie porzucona przez los na pastwę losu. Bacznie obserwowała każdy szczegół, który wzbudził jej czujność. Znalazła ląd. Kierunek północny.
Nie myśląc wiele więcej zaczęła przebierać nogami w wodzie. Płynęła z niesamowitą prędkością pół metra na dwie godziny. Nie dość, że było to męczące to jakby… Miejsce, w którym się znalazła przyciągało ją, nie dając odpłynąć. Raz nawet pomyślała, że zamiast płynąć naprzód cofała się. W końcu zakryła twarz dłońmi. Powinna widzieć już chociażby najmniejsze oznaki życia… Zamglone budynki na horyzoncie.
Zaczęła się poważniej zastanawiać, czy jej tajemnicza teleportacja ma w sobie jakiś sens. Może dziewczyna powinna ruszyć głową i go poszukać? Dobry pomysł.
– Skoro wokół mnie nic nie ma, nade mną też nic nie ma, to wyjście musi być… Pod wodą. – Schyliła się, aby zobaczyć cokolwiek. Niestety jej wzrok napotkał ciemność. Tego się obawiała. Czyli jednak będzie musiała zejść pod powierzchnię.

~~

Jack został zbity z tropu. Angelica wrzeszczała mu nad uchem, że Julia spadła w jakąś tam przepaść, Gibbs stracił ślad wskazówki. Każdy próbował, ale igła kręciła się w kółko, powoli doprowadzając załogę do stanu oczopląsu. Sparrow miał w swojej chorej główce kilka teorii na temat tej niezręcznej sytuacji. Jeśli jego przypuszczenia były prawdziwe, istniało tylko jedno wyjście.
– Co takiego mamy zrobić? – Malon uniosła jedną brew, z pogardą patrząc na Jacka. Wątpiła, żeby jego pomysł być błyskotliwy. Chociaż… Spoglądając na to w inny sposób… Mogła to wykorzystać. To myślenie lubiła w sobie, jako w piracie. Była przecież lepsza od nich wszystkich. Pozostawała tylko sprawa Julii. Mimo marnego czasu znajomości martwiła się o nią. No i czy mogłaby zrobić coś Sparrowowi? Nie. Czyżby cierpiała na rozdwojenie jaźni? Nie miała teraz czas na takie głupoty.
– Należy spotkać się ze starą przyjaciółką… Tą, która dała mi ten kompas. – Na twarzy Kapitana pojawił się cień przerażenia.

~~~~~~********~~~~~~
~Dzień dobry!
Jak mija Wam środa? Bo mi dobrze :) Ten tydzień jest wyjątkowo luźny.
Mam nawet troche czasu na pisanie. A, jak wiadomo, zbliżają się święta i wtedy będzie jeszcze więcej wolnego... ach... Jeśli chodzi o sam rozdział to jak dla mnie jest ok ^^. Szczerze, to zdziwiłam się, czytając to dziś. Poważnie, rozdział 13 był pisany gdzieś we wrześniu.

No to życzę wszystkim, aby dotrwali do końca tygodnia.
Dedykacja dla wszystkich, którzy mają chociaż jedną jedynkę :P