William przewiózł kolejnych sto
dwadzieścia tysięcy dusz na drugi brzeg.
Mijały dni, noce, godziny, minuty i sekundy. Znów położył się do łóżka samotny. Czuł wielką pustkę. Jeszcze dziewięć lat. Za cholerne dziewięć lat zobaczy się ze swoją ukochaną. Czemu tak długo? Miał już dosyć tego połowicznego życia. Czasem myślał, że lepiej byłoby mu umrzeć, niż żyć z nieustającą tęsknotą w sercu.
Mijały dni, noce, godziny, minuty i sekundy. Znów położył się do łóżka samotny. Czuł wielką pustkę. Jeszcze dziewięć lat. Za cholerne dziewięć lat zobaczy się ze swoją ukochaną. Czemu tak długo? Miał już dosyć tego połowicznego życia. Czasem myślał, że lepiej byłoby mu umrzeć, niż żyć z nieustającą tęsknotą w sercu.
Wtulił się w pościel. Czuł zapach
Elizabeth. Miał wrażenie, że leży co wieczór obok niego. Że gładzi go po
głowie i tuli do snu. Każdego ranka czuł jej łagodny oddech, który budzi go
niczym delikatny wiatr. Wiedział, że ona też o nim myśli. Już po chwili sen
spowijał jego ciało.
~♠~
Gubernator Henry Brookley rozsiadł
się wygodnie w fotelu. Przyjrzał się swojemu pałacowi z zachwytem. Pozłacane
rzeźby, cudowne wzory, drogie firany, szlachetne arrasy. Lśniąca porcelana,
kolekcja marmurowych wazonów. Wygodne łoża, kosztowne fotele. Pałac w północnej
strefie Port Royal był idealny. Bogactwa, którymi mógł popisać się Henry były
niemal tej samej wartości, co majątek samego księcia Jerzego.
– Drogi gubernatorze, przybył lord Chris
Leon Robertson. – zakomunikował odźwierny.
– Wpuść go – Ożywił się nieco
starszy mężczyzna. W końcu chodziło tu o jego zaginioną córkę.
Do środka wmaszerował schludnie
ubrany mężczyzna. Jego wyraz twarz nie zdradzała nic prócz dumy. Ukłonił się nisko, zdejmując kapelusz.
Następnie kazał strażnikom odejść, a sam usiadł naprzeciw Henry’ego Richarda
Brookley i zaczął rozmowę.
– Mój panie, niestety poszukiwania
nie przynoszą upragnionych skutków. Moja flota przemierzyła już pół świata.
Nadzieje z każdą chwilą słabną. – Ściągnął brwi.
– Jak to? Niemożliwe. Anna musi
gdzieś być! Macie szukać do skutku. Jeśli jej nie znajdziesz skrócę cię o
głowę. – Obruszył się, po chwili spostrzegając, że podszedł do sprawy nieco zbyt ostro.
– Ani myślę, by przestać, panie.
Panienka jest przecież moją miłością życia. Znajdę ją w końcu. Serce mi
podpowiada, że wciąż żyje. – Napięcie w jego głosie potwierdzało, że się
przejął. Tak bardzo się kochali.
– Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz.
Głęboko wierzę, że w końcu odbędzie się wasz upragniony ślub. Moja ukochana
córka wreszcie będzie zamężna. – stwierdził, odzyskując nadzieję.
– Możesz na mnie liczyć, królu.
~♠~
Dlaczego teraz? Przez pecha, czy może
przez jakieś głupie fatum? Nie wiedziała, ale była pewna, że los robi jej na
złość.
Nie dość, że wciąż szli pod górkę,
robiło się coraz zimniej. Poza tym, przed nimi ukazał się wielki i ciemny las.
Chcąc nie chcąc, musiała przyznać, że się przestraszyła. Prawda, bywała w lesie
wielokrotnie, ale nie w tak gęstym i to nocą.
– Ten las wygląda… strasznie –
Źrenice dziewczyny powiększyły się dwukrotnie.
– To zamknij oczy. – odparł Sparrow,
po czym ruszył w głąb puszczy.
– Angelica, ja tu nie wejdę. –
Revellon zwróciła się do kobiety.
– No chodź, nie ma się czego bać. –
odparła tamta obojętnym tonem.
Nie mając już wyjścia,
siedemnastolatka ruszyła przed siebie. Powinna pomyśleć o tym, że miała przy
sobie broń i magiczny pierścień, gdyby musiała spać w warunkach survivalowych.
Wspominała już, że lasy w czasach, w
których się znalazła były o wiele gęstsze
i ciemniejsze. Owady były co najmniej o połowę większe, gleba wilgotna.
Ogólnie czuła się jak w tropikalnej dżungli i możliwe, że rzeczywiście się w
niej znajdowała. Nie widziała nic przed sobą. Jedyne, co torowało jej drogę to
ciała grubych piratów. Jack wyglądał na całkowicie spokojnego. Jakby szedł
sobie spacerkiem po parkowych alejkach w biały dzień. Co jakiś czas oparł się o
pień grubego drzewa, aby nie stracić całkowicie równowagi. Ogólnie panowała dość
napięta atmosfera, ale z czasem Gibbs ją rozładował. Kamraci zaczęli głośno się
śmiać i rozmawiać. W dodatku stary oficer miał w zanadrzu pięć butelek rumu. Julia
musiała przyznać, że radosne podśpiewywanie na wpół trzeźwej załogi poprawiło
jej humor. Bardzo nie chciała, ale w końcu (pod naciskiem Sparrowa) spróbowała
alkoholu, a nawet wypiła prawie pół butelki. Było to dobrym odstresowaniem od
ostatnich wydarzeń. Po ilości, którą wypiła, zaczęło kręcić jej się w głowie i
stwierdziła, że dosyć. Niemniej jednak było to dość przyjemne uczucie: śmiać
się razem z całą resztą załogi. Nie, wcale
aż tyle nie wypiła.
Obudzili się rano. Wszyscy leżeli na
sobie. A właściwie nie… Zwisali jakieś cztery metry nad ziemią.
Chwila, co?!
Angelica zerwała się jako pierwsza.
Na jej twarzy leżała noga Jacka, co nie było zbyt przyjemne. Pod nią kotłował
się Barry Tomson i Joshonny Gibbs. Obok leżała Julia, śpiąc w najlepsze.
– Jesteśmy w klatce. – stwierdziła, wyciągając
sztylet zza pasa. Zaczęła przecinać sznury. Po chwili byli prawie wolni.
Jeszcze jedna gruba lina…
– Aaach! – W tej chwili wszyscy
spadli na dół. Na szczęście nikomu się nic poważniejszego nie stało.
– Nie ma to jak poranna pobudka. –
Odezwał się Sparrow, bezskutecznie usiłując wydostać się spod ciężaru Gibbsa. –
Może… Ktoś… – stękał. W te chwili Joshonny sturlał się na bok i zaczął kaszleć,
a kapitan łapczywie złapał powietrze w płuca. Cała załoga zaczynała powoli się
podnosić, pocierając głowy i usiłując przypomnieć sobie, co wczoraj się zdarzyło.
Julia zmrużyła oczy, rozglądając się
dookoła. Znajdowali się w lesie, który w pierwszej chwili uznała za dżunglę,
ale okazało się że to zwyczajna puszcza. Dopiero teraz zauważyła, jak wiele
drzew wycięto na przełomie wieków. Gdyby wejść do puszczy w XXI wieku, niewiele
różniłaby się tu od zwyczajnego lasu. Pomijając już to, że w „przyszłości” było
o wiele smętniej, brudniej i mniej zielono, niż teraz.
Siedemnastolatka zasugerowała, iż
dobrze byłoby się umyć. W końcu, jak na jej standardy, byli już przerażająco
brudni.
– Zażywałem kąpieli dwa tygodnie temu…
– Zastanawiał się Gibbs, marszcząc brwi. – Chyba jeszcze z tydzień pociągniemy.
Revellon przewróciła oczami, po raz
kolejny czując się tak, jakby urwała się z choinki (co było w sumie prawdą :P). niemniej jednak nie
zamierzała odpuścić, jakąś higienę osobistą trzeba mieć.
– Słuchajcie, może się rozejrzę za
jakimś jeziorkiem. Wy spokojnie zjedzcie śniadanie, a ja niedługo wrócę. –
Podniosła się z ziemi, a następnie ruszyła przed siebie.
Julia mijała grube pnie drzew, przeskakiwała
przez ich korzenie, przedzierała się przez krzaki i unikała wielkich motyli.
Pomimo tego, że była miliony kilometrów i – jeśli można tak to ująć – trzysta
lat od domu, czuła się tu niesamowicie. Jeszcze nigdy nie oddychała tak świeżym
i rześkim powietrzem. Nie widziała tak barwnych kwiatów, nie słyszała tak
pięknego śpiewu ptaków. „Gdyby tylko byli przy niej rodzice, przyjaciele…
Byłoby niemalże idealnie.
Wreszcie znalazła to, czego szukała.
Jej oczom ukazało się niewielkie bajorko, doskonale osłonięte krzewami.
Po chwili weszła do wody, czując się
świetnie. Umyła się dokładnie i przebrała, używając rzeczy z torby. Chwała
temu, kto wymyślił, żeby dać jej ten pierścionkowy skarb.
Po chwili rozczesała swoje długie do
pasa blond włosy, spakowała szampon i ręcznik do torby i nałożyła ją na palec. Była już prawie że gotowa, aby znów
pokazać się całej załodze. Pytanie tylko… Którędy tu przyszła?
~~~~~~~~~~~********~~~~~~~~~~~~
Przepraszam strasznie za denną końcówkę i długość tego rozdziału. W ogóle to chyba jest jeden z najgorszych, jaki mi wyszedł. Żadnych opisów i akcja pędzi do przodu jak szalona... Ale jeden taki to chyba nie tragedia... mam nadzieję.
Dedykuję go Batgirl (mam nadzieję, że przebrniesz przez beznadziejność tego rozdziału).
Przepraszam strasznie za denną końcówkę i długość tego rozdziału. W ogóle to chyba jest jeden z najgorszych, jaki mi wyszedł. Żadnych opisów i akcja pędzi do przodu jak szalona... Ale jeden taki to chyba nie tragedia... mam nadzieję.
Dedykuję go Batgirl (mam nadzieję, że przebrniesz przez beznadziejność tego rozdziału).
Hmm, pokazałaś mi ten rozdział już wcześniej i wyraziłam swoje zdanie na jego temat, ale chcesz koma, więc ci jeszcze raz powiem, że jest super.
OdpowiedzUsuńCzekam nn.
NMBZT!
Hej ;)
OdpowiedzUsuńPrzesyłam przytulaska za dedykację. Przebrnęłam przez ten rozdział. :)
Mi się on podoba. Trochę za krótki, ale przypadł mi do gustu.
Biedny Will. :/. Tyle lat musi czekać na swoją ukochaną. Widać, że bardzo ją kocha.
Te wyprawy do dżungli... poczułam klimat Tarzan (nie pytaj). I ten moment, kiedy zostajesz przygnieciony przez śmierdzącego Gibbsa :'). Hahaha
Czekam na kolejne rozdziały.
Ps. Zakochałam się w Twoim blogu o SW. Muszę tylko go nadrobić ;)
I Niech Batman Ci Towarzyszy ;)
Dziękuję Ci baaardzo i nawet nie wiesz jak miło słyszeć coś takiego *.*
UsuńNiech Moc będzie z Tobą!!
Ps: tak wiem. Bardzo kreatywna odpowiedź.
A właśnie, że ten rozdział nie jest beznadziejny!!! Uwierz, że piszesz super. :)
OdpowiedzUsuńOj Julia nie ładnie, nie ładnie. Wpadasz w złe towarzystwo. Ładnie to tak upijać się. XD Czy Jack działa tak na wszystkich?! :)
Nie wiem czy już kiedyś pisałam czy nie, ale super wychodzą Ci opisy, co nie jest takie proste. :)
Czekam na next, a ja zapraszam jutro do siebie na nowy post. :)
NMBZT!