Kobieta, a właściwie bogini,
przechadzała się spokojnie pomiędzy drzewami. Nigdzie się jej nie spieszyło i
nie zwracała uwagi na zastygnięte jak w galaretce otoczenie.
– Zmieniłaś się od naszego ostatniego
spotkania – Jack wyglądał, jakby nie mógł przełknąć wielkiego kawałka chleba,
który utknął mu w gardle. Mimo to jak najbardziej próbował zachować kamienną
twarz.
– Owszem. Cóż, zdaje mi się, że mogę
teraz zrobić z tobą to, co mi się rzewnie podoba. Ale po co od razu tyle
zachodu – Uśmiechnęła się. Pachniała cudownie – świeżą lawendą, waniliami i
czymś jeszcze innym, ale zdecydowanie pociągającym.
– Właśnie. Teraz możesz sobie już
iść… Aha, i jeśli ci to nie przeszkadza, to mój kompas z dziwnych powodów
przestał działać, i byłbym niezmiernie wdzięczny, gdybyś…
– Kompas. O to chodzi? Och wydaje mi
się, że w twoim przypadku i tak już nie będzie
potrzebny. I tak zawsze wskaże jeden kierunek, mimo, że tego nie chcesz… –
Spojrzała wymownie na Angelikę, która spoglądała na wschód. Nie ruszała się. –
Ma tak zostać na zawsze?
– A to ma jakiekolwiek znaczenie? –
spytał.
– Nie – odparła Kalipso. – Ale może
będzie miało – Po chwili uniosła prawą rękę i wygięła dwa palce, tak, że
strzyknęły.
To, co zobaczył Sparrow przed sobą,
było niesamowite. Okrutne, straszne. Angelika… skręciła sobie kark. Sama.
~~~
Otworzył oczy, które widziały jedynie
fiolet.
Kalipso. Angelika.
– Co jej zrobiłaś? – Sparrow ze zdziwieniem,
a wręcz z przerażeniem spojrzał na Malon. Nie… Dlaczego? Zabiła ją specjalnie
czy może na złość?
– Powiedziałeś, że ci nie zależy –
Uniosła brwi. – A co, może chciałbyś, abym przywróciła ją do życia?
Jack pierwszy raz w życiu doznał
uczucia całkowitej bezradności. Czemu Tia Dalma się tak zachowuje? Nie miał
pojęcia. Nie chciał też, aby dowiedziała się o jego… Stosunku do Angeliki. Ale
czy dla swojego honoru ma pozostawić martwą tak naprawdę jedyną osobę, na
której mu naprawdę zależało? Niedorzeczne. Dlaczego to akurat Jackowi
Sparrowowi coś takiego uderzyło do głowy. Myślał o tym już kiedyś i teoria się
sprawdza: będąc Jackiem Sparrowem bardzo trudno rozpieszczać swoich wielbicieli
czy co znów nowego…
– Ożywisz ją, ale… Nie chwileczkę. –
Zastanowił się. A co, jeśli to iluzja? A może ta podstępna wiedźma
chce go wrobić?
Rozmyślania przerwał mu niesamowicie
podobny do starej wersji Kalipso śmiech.
–
Zależy ci na niej… Widzę, że nawet bardziej niż na wskazówce Lettego… To
ciekawe. Ale wyjaśnię ci wszystko powoli – Musnęła jego policzek, a piratowi po
plecach przeszedł dreszcz. – Nie lubię, jak ktoś mnie ignoruje. Bardzo tego nie
lubię, a szczególnie odkąd znów jestem pełnoprawną boginią. Teraz czas, żebyś i
ty poczuł się nieco zdyskryminowany.
– Świetnie. Możesz teraz odej… To
znaczy uzdrowić Angelikę, a następnie sobie pójść. – Uśmiechnął się promiennie,
widząc irytację w oczach kobiety.
– Nie doceniasz mnie, Jaaaack. Kiedyś
gorzko tego pożałujesz… I to nawet nie z mojej winy. – Rozpadła się w drobny
pył, a fioletowy świat okryła ciemność.
~♠~
Anna wstrzymała oddech, gdy skulona
za workami z paszą wsłuchiwała się w ciężkie kroki Barbossy. Jej wybawca
siedział w jednym z tych obrzydliwych pakunków, i namawiał ją, aby postąpiła
tak samo, ale Brookley nie dałaby się tak oszpecić. Może ten ktoś pomoże jej
dostać się do pałacu, a po załatwieniu formalności wynagrodzi mu to sporą sumą
pieniędzy… I wszystko wróci do porządku. Ojciec da jej ślub z Chrisem… Na
wspomnienie ukochanego zrobiło jej się cieplej na sercu.
W końcu piraci opuścili stodołę,
pozwalając na odetchnięcie z ulgą.
– Jesteś cała, panienko? – Z wora
wysunęła się głowa mężczyzny.
Sama nie podejrzewając się o to,
Brookley parsknęła śmiechem. To zjawisko wyglądało bynajmniej komicznie. W
dodatku jegomość miał na głowie kilka ziaren pszenicy, przechowywanej w tymże
worku.
– Jak właściwie masz na imię? I mów
mi Anna, bo póki co nikt nie może poznać mojej tożsamości. – uśmiechnęła się
delikatnie, przybierając "księżniczkową" minę.
– Mam na imię Orlando. – Zmrużył oczy,
urzeknięty urokiem osobistym młodej damy. Kobieta uznała, że osiągnęła swój
cel. Wiedziała, że jej piękności nie oprze się nie jeden mężczyzna, co dawało
jej wielką przewagę i siłę. Szkoda tylko, że teraz była tak umorusana ulicznym
błotem, mokra od wody i śmierdziała piratami. W dodatku miała kilka ran na
rękach i twarzy.
– A więc… Hm… Orlando… Powierzę ci wielki
sekret. Jestem córką gubernatora Henry’ego Richarda Brookley. Zostałam napadnięta
i porwana przez niejakiego pirata Hectora Barbossę. To, co przeżyłam… Jest
poniżej mojej godności. Pragnę teraz tylko dostać się do pałacu króla Damiana
Deveron. Władca ten zna mnie z wielu balów dla ważnych rodów. Kilka razy
tańczyłam nawet z jego sy… To znaczy… Musisz pomóc mi się tam dostać. Po
prostu. A obiecuję, że ja cię wynagrodzę sowicie, gdy tylko powrócę do siebie. –
Zatrzepotała rzęsami, starając się jak najmocniej spodobać kawalerowi.
Oczywiście, że nie chodziło jej o żadne romanse, broń Boże. Chciała jedynie
uwieść go i wykorzystać – typowa, ale idealna sztuczka.
– Anno, zrobię wszystko, czego
zapragniesz. – powiedział, otwierając szeroko oczy i wpatrując się w – teraz bynajmniej
licho wyglądającą – piękność. – Ale moja droga, jakże mamy dostać się do pałacu
sami? To najbardziej strzeżony obiekt w tym mieście.
– Jeśli umiesz się skradać, to nie
będzie problemu. Gościłam w tej jakże pięknej rezydencji już dwa razy i
odkryłam, że strażnicy pilnują jedynie wejść. Przy jednym z murów
znajduje się ogromne drzewo – Sama nie mogła uwierzyć w to, co mówi. Jednak desperacja robi swoje. –
Mógłbyś się na nie wspiąć i pomóc mi, tak dostalibyśmy się do ogrodów. Stamtąd
wystarczy znaleźć wejście do piwnic. Mają tam cudowne naczynia gliniane! – wspomniała – A my przejdziemy tamtędy. W środku poradzę sobie sama. Zaczekasz
na mnie na zewnątrz, pilnując, czy ktoś
nie idzie. Być może nie będziesz mi już potrze… To znaczy… Zaczekasz tam na
mnie. – Zmieszała się nieco, ale po chwili złagodziła to swym słodkim głosem i
powabnym uśmiechem. – Ale musimy się pospieszyć. Piraci wkrótce nas znajdą, a
dużo łatwiej wkradniemy się do pałacu pod osłoną nocy, teraz.
Orlando wziął głęboki oddech, słysząc
słowa tej niesamowitej księżniczki. Była cudowna. Taka piękna i delikatna…
Widział ją, jakby była aniołem ze snu. Mimo brudu i ran, które miała, nie mógł
napoić wzroku.
– Rusza… jmy. – Wybełkotał tylko,
starając się uspokoić bijące jak młot serce.
~♠~
Elizabeth uznała, że ma dość pogoni
za młodziutką księżniczką. Czemu? Po pierwsze, z lenistwa. Można by wziąć to za
absurd – przecież jeśli ją złapie, będzie mogła wskrzesić męża! Czemu więc tego
nie chciała? Możliwe, że dlatego, iż nie do końca wierzyła, że to właśnie Anna
jest tą jedyną duszą. Nie miała w sobie nic niezwykłego... Czy Hector miał tak
mało rozumu w tym swoim gąbkowatym mózgu, żeby brać dziewczynę ze względu na
urodę? Ale to było do niego tak niepodobne… Ten stary cap miał, bądź co bądź,
dużą wiedzę. Przynajmniej w tego typu sprawach. A co, jeśli dopadła go gorączka
złota? Albo gorzej – nieodwracalną potrzebę posiadania Łamacza?
Westchnęła ciężko, skubiąc skórkę z
palca wskazującego prawej ręki. Wzrok Turner był nieobecny. Przypomniało jej
się, jak to było, kiedy ją porwał Barbossa. Wtedy było o wiele gorzej – tak przynajmniej
myślała – z powodu demonicznej przemiany załogi „Czarnej Perły” w kościotrupy.
Była tamtej nocy bliska zawału. Patrząc na to z dzisiejszego punktu widzenia,
było to jeszcze gorsze przeżycie. Może dlatego nie chciała ścigać Brookley –
wiedziała, jakim przerażeniem okupione jest niewolnictwo u piratów. Teraz sama
była jedną z tych „złych”. Ale czy na pewno? A może jej się wydawało i to
właśnie reszta świata była „ta gorsza”?
Zwróciła się do Mary, z prośbą o
przyniesienie butelki rumu. Theo ruszyła w stronę cumującej niedaleko molo, na
którym stały „Białej Nocy”. Elizabeth bez słowa oparła łokcie na barierce,
zrobionej z dębowego drewna. Księżyc rozkwitał na niebie, życie wokół przybrało
senny, szary nastrój. Ludzie w większości pochowali się w domach i pozasypiali
w twardych łóżkach. Gdzieś tu, w tym mieście, ukrywała się dwudziestoletnia
księżniczka; była jedną z tych nieszczęśnic, których życie jednego dnia
wykonało szaleńcze salto o 180 stopni.
– Trzymaj, Liz – Mary podała jej
ciemnozieloną butelkę z uspokajającym trunkiem. Młoda kapitan zasmakowała
ucieczki od problemów, przechylając naczynie i wlewając sobie do ust rum.
Przypomniał jej się stary kompan, Jack Sparrow. Ciekawe, co teraz robi.
Szczerze chętnie napiłaby się razem z nim. Nie widziała go od dawna, co –
musiała przyznać, mimo wielkiej niechęci – skutkowało dziwnego rodzaju
tęsknotą. To nie było, rzecz jasna, to samo co do Willa. Za męża i synka oddałaby
życie. Sparrowa szybciej by zabiła (pomijając fakt, że już kiedyś to zrobiła).
Zachciało jej się od tego śmiać. Czyżby rum dawał się we znaki?
– To jest to całe nasze życie –
Skrzywiła się Theo, ukazując swoje nawet czyste zęby.
– Tak, Mary… To jest to całe nasze życie…
I razem śmiały się jak szalone.
Turner obudziła się rano, myśląc tylko o jednym. Zapomniała odebrać synka.
Turner obudziła się rano, myśląc tylko o jednym. Zapomniała odebrać synka.
~~~~~~~~~~~~~~**********~~~~~~~~~~~~~~
Witam! Następny rozdział napisany, ale dalej nic... Będę nadrabiać pisanie w czasie przerwy świątecznej, ponieważ poza tym prawie w ogóle nie mam czasu. A w ostatnich dniach przytłaczają mnie obowiązki... Także no :)
Dedyk dla Emily Tano i proszę, nie zabijaj mnie. Ja chciałam przyjść ale po prostu nie mogłam ! Tt nie moja wina! XD
Magda, jak dobrze, że wstawiłaś rozdział. ♡
OdpowiedzUsuńLeżę właśnie w łóżku z paskudną gorączką i rozpaczam, że nie dam rady jutro iść na Łotra ale poprawiłaś mi humor. Jak tam egzaminy? :)
Dobra, ale wracając do rozdziału .... Ale z tej Anny laska, tak wykorzystywać tego faceta. Orlando, wiesz że to imię od razu skojarzyło mi się z O. Bloom. :) Jestem bardzo ciekawa czy uda im się dotrzeć do zamku. :)
Kalipso dlaczego straszysz Jackusia??? Chłop ma tak pod górkę. XD Czekam na kolejne świetne opowiadania, ja też zamierzam trochę (to za mało powiedziane) ogarnąć blogi przez przerwę świąteczną.
Pozdrawiam, jeszcze się odezwę jak mi przejdzie, a przy okazji zapraszan do mnie na nowy post odnośnie RO.
Buźka :*
Hej :)
OdpowiedzUsuńBiedny Sparrow. Co ta stara wiedźma Kalipso chce z nim zrobić. Biedaczek prawie umarł na zawał widząc fioletowy świat oraz śmierć Angely.
Biedny Orlando. Padł ofiarą kobiecych sztuczek. Friendzone level księżniczka i wiesniok :/. Bro, jestem z Tobą.
Kurde, jeśli rum tak działa to co to będzie niezła osiemnastka. Kupuję na urodziny :3
Rozdział jak zawsze klimatyczny i fajny. Czekam na nexta :)