środa, 21 grudnia 2016

18. Rodzina


 http://previews.123rf.com/images/liseykina/liseykina1305/liseykina130500001/19915946-Medieval-Sorano-town-in-Italy-Panoramic-image-Stock-Photo.jpg

Jack wzdrygnął się. Rozejrzał się dookoła. Stał normalnie, na dwóch nogach. Świat z powrotem miał normalne kolory. Słońce raziło go w oczy, przedzierając się przez korony drzew. Czemu więc miał dziwne wrażenie, że co się stało? Przypomniał sobie.
Angelika. Stała sobie spokojnie, rozmawiając z Gibbsem. Jej kark był jak najbardziej na swoim miejscu… Tak bezczelnie nic jej się nie działo. Oczywiście cieszył się z tego faktu, ale Sparrow uważał to za niesprawiedliwość. Czemu to akurat jego, Potężnego I Wszechmocnego Kapitana Jacka Sparrowa, musi dręczyć jakaś czarownica? Ech…
– Tym kobietom to tylko władza w głowie. A jak już zdobędą, co chcą to zaczynają się panoszyć. – Postukał palcem wskazującym w podbródek, marszcząc czoło.
– Co? – spytała zaskoczona Angelika. Co mu nagle odbiło? To było już podejrzane, zwłaszcza, że wczoraj rano obudził się, wyglądając, jakby coś brał.
W odpowiedzi kapitan wzruszył ramionami.
– Co, ja mam wiedzieć? Ja ci wyglądam na kobietę? – Malon powstrzymała się od komentarza. Po chwili Jack dodał:
– A teraz, mój rogi Joshonny, proszę, prowadź. Rozumiem, że moja busola wciąż działa?
– Aye, kapitanie. – Unikając dalszych niepotrzebnych dyskusji ruszył przed siebie. Po minucie jednak pochód został przerwany.
– Jedną chwileczkę. – Sparrow przystanął w półkroku i zlustrował teren wybałuszonymi oczami. Pomyślał, że dobrze byłoby wiedzieć, dokąd i po co zmierzają. No tak, faktycznie. – A to pech. – mruknął – Po co my w ogóle idziemy?
Załoga wydała z siebie smętny jęk, który po chwili zamienił się w ciche szepty między sobą. Bowiem pytanie Kapitana było aż nadto słuszne.
– Yhm, z tego co wiem, to zmierzaliśmy po Pierwszą Wskazówkę Lettego. Gdzieś tam zgubiliśmy tą dziewczynę, Revellon. No i były te dziwaczne drzewa. A teraz wskazówka busoli wariuje. – Joshonny spojrzał na wciąż obracającą się metalową iglicę, robiąc profesjonalny faceplam.
Angelika przysłuchiwała się temu w zamyśleniu. W jej głowie tworzyła się bardzo dziwna teoria, dotycząca całej tej wskazówki Lettego. Od początku podejrzewała, że Revellon może mieć z tym jakiś związek. W końcu ciągle mówiła o powrocie do domu. Teraz te obawy były silniejsze i bardziej prawdopodobne.
– Mam tylko jedno pytanie – odezwał się Claus Summer. Był to wysoki młodzieniec o wiecznie potarganych blond włosach i jasnobrązowych oczach. Pracował na „Czarnej Perle” jako majtek, ale w wolnych chwilach oddawał się pasji – kucharstwie – i przyrządzał przepyszne potrawy dla całej załogi. Nie angażował się zbytnio w życie na statku, także wszystkich zdziwiło to, że się odezwał. – Co z tym Hectorem? Nie mieliśmy czasem…
– Ja wam wszystko powiem. – Wtrącił się dziewczęcy głos. Sparrow odwrócił się do tyłu, a jego oczom ukazała się sylwetka siedemnastolatki. Julia Revellon wróciła.

~~

Chris rozsiadł się wygodnie w swoim miękkim fotelu. Jedwabna tkanina pokrywająca siedzenie jarzyła się wymyślnymi wzorami i artystycznymi kompozycjami. Wziął głęboki oddech, napawając się wonią drogich, francuskich perfum. Przeleciał wzrokiem po pomieszczeniu – przepięknie urządzonej sali spotkań. Naprzeciw niego stał mały stolik, obrzucony różnorakimi owocami i potrawami. Obok piętrzyły się złote kielichy wysadzane diamentami i szafirami. Jeden z nich spoczywał właśnie w dłoni mężczyzny. Drogie, czerwone wino rozpływało mu się w ustach. Uroku dodawał szary blask słońca, wpadający do środa przez wysokie, podłużne okiennice.
Tron króla był niezwykły. Nie tylko był niezwykle wygodny i wyniosły, ale dawał także poczucie władzy. Korzystanie z niego było bardzo niebezpiecznym posunięciem, jeśli ktoś nie znał umiaru. Chris jednak doskonale wiedział, co robi i był aż nadto ostrożny. Niemniej jednak podobało mu się to. Poczucie że tyle znaczy.
Powoli wstał i spokojnym krokiem ruszył w głąb sali. Jego twarde podeszwy stukały o kamienną podłogę, niosąc się echem po całym pomieszczeniu. Po chwili drzwi główne skrzypnęły i stanął w nich król Henry. Młodzieniec błyskawicznie schował kielich wina za plecami, kłaniając się nisko.
– Jak dobrze Cię widzieć, mój panie! – Przesadnie gestykulował Rodriguez, ściągając brwi.
– Nie znalazłeś jej! Moja córka Anna… Och, moja biedna księżniczka… – Starszy mężczyzna zachwiał się, ale straże podtrzymały go za ramiona.
– W porządku, drogi panie! Porozmawiajmy na osobności. Wszystko będzie dobrze. – Spojrzał wymownie na straże, które po chwili zawahania opuściły salę. Widocznie nie były zadowolone z tej perspektywy, którą im narzucono, ale cóż mieli robić.
– Usiądź, usiądź! – Młodszy wspierając władcę swoim ramieniem, dokuśtykał do tronu, na którym posadził mężczyznę.
– Moja flota natrafiła na poszlaki i właśnie trwają walki! Takie wieści przyniósł mi mój najlepszy goniec! – Z paniką w głosie tłumaczył Chris.
Palce Brookley’ego trzęsły się, łapczywie nalewając do kielicha czerwonego wina. Upuścił kryształową butlę, w której znajdował się trunek. Drobinki rozsypały się po całym dywanie.
– Nie będę dłużej czekał. Jeśli nie zjawi się tu jutro, zostaniesz ŚCIĘTY. – Chris bał się, że staremu królowi zaraz buchnie para z uszu. Mimo wszystko musiał zachować dobrą minę i wykombinować, jakby tu wyjść z tej kłopotliwej sytuacji.
– Spokojnie, Panie Henry, nie ma co się denerwować, sytuacja jest jak najbardziej pod kontrolą! – Splótł palce i zaczął rozmowę.

~♠~

– Nic się nie stało, Liz, przecież opiekunka wciąż jest z nim! – Mary próbowała pocieszyć przyjaciółkę, ale nie wiele to dawało.
– Tu nie chodzi o to! – Trzydziestosześciolatka odtrąciła rękę Thoe trochę zbyt gwałtownie, co wyraźnie dało się zauważyć po minie czarnowłosej.
– Przepraszam. Po prostu… Jak ja, na Czarną Perłę, mogłam o nim ZAPOMNIEĆ?! Przecież to mój syn! Tęsknił i płakał za mną wiele razy, jak i ja za nim. Ale… Teraz minął cały rok. Rok go nie widziałam!
– Hej, liczy się to, co teraz. Chodźmy już i nie bój się. – Złapała ją za dłoń i pociągnęła w stronę centrum miasteczka La Calle. – Będzie szczęśliwy, jak go spotkasz. No i ty pewnie też – Uśmiechnęła się przyjaźnie, co dość mocno kłóciło się z jej urodą i nastawieniem do świata.
– Dobrze. – Turner wzięła głęboki wdech.

Dotarły wreszcie do małego mieszkanka, położonego kilkanaście metrów od głównego rynku La Calle. Można tam było znaleźć wiele przeróżnych rupieci – od kolorowej biżuterii po miecze i pistolety. Krążyło tam całkiem sporo kupców, jak na tak wczesną porę. Biegali od jednego przechodnia do drugiego, proponując zakup ich towaru. Na wszystkie cztery kierunki od targu odbiegały wąskie uliczki, po których obu stronach znajdowały się budynki mieszkalne. W takim właśnie domku mieszkał Jack wraz ze swoją opiekunką – Ora była dość otyłą i wysoką blondynką o niesamowicie dobrym sercu i pracowitości, której pozazdrościłby niejeden pirat. Była jeszcze bardzo młoda – miała zaledwie osiemnaście lat.
– Boję się, że go tam nie będzie. – Zawahała się Kapitan w progu grubych, drewnianych drzwi.
– Pukaj. Coś czuję, że się stęsknił – Mary z uśmiechem zapukała zamiast niej, aby zobaczyć zdziwioną minę Ory.

~♠~

Anna kucnęła w trawie. Nasłuchiwała jakichkolwiek odgłosów, ale zdawało się, że nikogo nie było w tej części ogrodu.
– Dobrze. Teraz chodźmy na to drzewo. – odezwał się Orlando, jak najciszej podchodząc do dużych rozmiarów dębu. – Ta gałąź nada się świetnie do wspinaczki. Anno, chodź. Pomogę ci. – Spojrzał opiekuńczo na kobietę, która trzepotała rzęsami. Brookley posłusznie podeszła do rośliny, a po chwili – z pomocą młodzieńca, oczywiście – znalazła się po drogiej stronie muru. Pozostało tylko zeskoczyć, nie budząc przy tym żadnego strażnika.
– Nie dam rady. Księżniczki nie były wychowane do takich brawurowych czynów. – Powiedziała, nieco zdenerwowana. Orlando nie zraził się ani trochę, po chwili odpierając.
– Nie ma sprawy. Wejdę tam i pomogę.
Minutę później oboje stali bezpiecznie na miękkiej trawie we wschodniej części ogrodu placu rodziny Deveronów. Świetlisty księżyc sprawiał, że większa część posiadłości  była widoczna niemalże idealnie.
– Widzę wejście. – mruknęła dziewczyna, mrużąc oczy. – Orlando, poczekaj tutaj na mnie. Jakby coś się działo to… Po prostu mnie uratuj. A tymczasem… Do zobaczenia – To mówiąc wyciągnęła prawą rękę i musnęła jego policzek.
I tyle ją widział.

~~~~~~~~~~~~~***********~~~~~~~~~~~~
Witam:)
Dzisiaj rozdział dość wcześnie, ponieważ dopadła mnie choroba i siedzę w domku. Powiem, że dużo weny jest, a czasu teraz też coraz więcej. Mam więc predyspozycje, by pisać! Mam nadzieję, że nie rozchorowaliście się na święta ^^ 
Nie będzie żadnych rozdziałów świątecznych, ponieważ nie mam na nie kompletnie pomysłów. No i tak btw... Miło by było, gdyby każdy, kto to czyta skomentował, bo ostatnio są tylko 2 komentarze. Trochę mi przykro i brakuje motywacji... Chciałabym po prostu wiedzieć, dla ilu osób to pisze i czy jest sens.

Dedykuję to Batgirl i Natalie Witness, ponieważ jako jedynie skomentowały poprzedni rozdział.

PS: ten obrazek na górze to La calle... mniej więcej :P

3 komentarze:

  1. Hej, wiesz, że to czytam. Tylko komentować mi się nie chce.
    A ja chyba dostaję pomysłu na one-shota świątecznego. Ale chyba. Po za tym ja chcę tu shota, więc cię będę męczyć tak długo, aż nie napiszesz :D
    Rozdział cud miód jak zwykle, a imię Orlando za nic mi nie pasuje do tego chłopaka.
    I w ogóle to podkraślanie błędów mi właśnie ześwirowało, ale kij.
    Czekam nn.
    NMBZT!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka!
    Jestem dziś w tak dobrym humorze, że nic mi go nie zepsuje. Byłam dziś na wigilijce klasowej i stało się coś cudownego. Opowiem Ci niedługo, ale wracając...
    Rozdzialik super. :) No proszę Julia znalazła piratów zamiast oni ją. :)
    Coś nie lubię tej Anny. Wykorzystuje tego biednego chłopaka. Ale coś tak myślę, że to jeszcze nie koniec i być może coś, coś będzie więcej. Na przykład stanie się coś takiego, że Anna będzie miała fo niego inne nastawienie i będą razem? Chore teorie. XD
    No i czekam oczywiście co dalej z Elizabeth.
    Dziękuję kochana za dedyk i czekam na dalszą część.
    Wreszcie wolne. Ufff.... :)
    NMBZT!!! Ahoj

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej :)
    Przepraszam, że tak późno komentuję. Rozdział batdzo mi się spodobał ze względu na jakość i długość. Bardzo wysoką.
    Jack jak zwykle nieogarnięty, Anna księżniczkuję a biedny przystojniak Orlando będący we friendzone jej pomaga. Opisy i dialogi... jesteś na mistrzowskim poziomie. Mówię ci ;)
    Ps. Zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń